wtorek, 6 stycznia 2015

Gość w Sylwestrową noc:-)

W ostatnim dniu ubiegłego roku spotkała nas miła niespodzianka. Otóż odwiedziła nas moja siostra, czyli ciocia moich kochanych pociech. Dzieci już nie mogły doczekać się jej przyjazdu. Od kilku dni wypytywały o konkretną datę i godzinę. Wreszcie nadeszła środa i o umówionej porze wyruszyliśmy w stronę dworca PKP, by odebrać naszego Gościa:-) R. nawet zabrał ze sobą sanki, ale większość czasu musiał je targać pod pachą, bo śniegu było jak na lekarstwo.

Znów mogłam liczyć na mojego super kuchcika!!!
 Kilkaset metrów od domu ciocia poinformowała nas o opóźnieniu przyjazdu. Na szczęście gościny udzieliła nam zaprzyjaźniona ,,ciocia R.'', u której mogliśmy spędzić godzinkę pijąc ciepłą herbatę i prowadząc radosne rozmowy. Potem pognałam z R. na stację, by spotkać się z ciocią, która zmęczona podróżą i wychłodzona nieco wstąpiła z nami na herbatkę i ciepły posiłek (makaron w sosie łososiowym!). Miło nam w gościnie było, ale trzeba było wracać i rozpocząć przygotowania do sylwestrowej nocy. Wspólnie rozwiesiliśmy serpentyny, przygotowaliśmy kilka płyt z muzyką na nocne tańce. Na szczęście przed południem zdążyłam ugotować obiad i, z pomocą mych kochanych pociech, upiec górę mufinek (było ich chyba prawie 30!).
Mufinki z żurawiną i rodzynkami...
Część przyjęła formę babeczek, a część misiów. Choć wszystkie smakowały identycznie, pierwsze w ekspresowym tempie zniknęły właśnie te drugie:-)

Misie... też pyszne:)
Tym sposobem, gdy tylko z ciocią L. zjawiliśmy się w domu, mogliśmy zasiąść do stołu i cieszyć się obecnością gościa pośród nas. Ten wyjątkowy wieczór spędziliśmy spokojnie, ale znalazł się czas na delektowanie się smakołykami i wspólne tańce.

Atrakcją była także galaretka w trzech kolorach!!! z bitą śmietaną i słodką posypką...
 Niestety, dzieciom nie udało się dotrwać do północy. Padły ze zmęczenia około 23-ej. Mimo, że - idąc za prośbą naszego ośmiolatka - budziłam go przed północą, ale spał kamiennym snem, z którego nie były w stanie go wybudzić nawet kawalkada sztucznych ogni. Przyznam, że sama - przytłoczona ogromem trudnych spraw ... - ledwo dotrwałam do północy. Gdyby nie obecność Gościa to chyba sama przespałabym tę szczególną noc:-)
Nawet szklankę soku R. sam udekorował:-)
Kolejnego dnia R. nie mógł się pogodzić z tym, że przespał sztuczne ognie, ale już w Nowym Roku na placu zabaw jakiś spóźniony ,,sylwestrowicz'' tuż obok nas wypuścił w niebo bajecznie kolorową serię fajerwerków. To taki prezent na otarcie łez!!!:-)

Do miłego usłyszenia!

Brak komentarzy: