wtorek, 4 listopada 2014

Poniedziałek i wtorek.... z dziećmi:-)

Po niedzielnym konstruktorskim szaleństwie oba wozy złożone przez nasze pociechy cieszą się niesłabnącą popularnością. Cieszę się, że oboje świetnie się nimi bawią, a najbardziej raduje się me matczyne serce, gdy razem jeżdżą na różne, wymyślane wspólnie akcje. Znikają wszelkie spory, a słychać tylko salwy śmiechu, zwłaszcza Małej M. Zarówno wczoraj jak i dziś miałam okazje się temu z daleka przysłuchiwać:-)

Straż R. - prezent od wujka!!!
R. też dziś wyjątkowo grzeczny, aż uwierzyć nie mogę, że stać go wciąż jeszcze na takie zachowanie. Złoty medal mu się należy. Jedynym momentem sprzeciwu było wyjście do dentysty, ale udało mi się przekonać naszego ośmiolatka, że to ostatni do leczenia ząb i potem dłuuuugo będzie miał przerwę od wizyt u stomatologa. Dzisiejsze borowanie chyba trochę bolesne było, ale dzielny - jak zawsze - był od początku do końca.



W drodze do domu...
Mała M. też - rzecz jasna - się z nami na przegląd zębów wybrała. Tym razem w towarzystwie swej przytulanki - małpki, której z tej specjalnej okazji wpięła w czuprynę kilka spinek do włosów. Nawet na fotel ją zaprosiła... Sama najpierw rozsiadła się na nim wygodnie, uśmiechnięta od ucha do ucha... Na jej nieszczęście :-) pani dentystka nic do leczenia nie znalazła. Tylko jeden ząb obserwować kazała :-)

Rysunek R. 
Ważnym momentem i równie radosnym, skoro już o wesołych chwilach dziś tutaj mowa, była wczorajsza wizyta mojej przyjaciółki, ,,cioci'' R. Oboje nie mogli się jej wczoraj doczekać. Przyszła, by umożliwić mi pójście na spotkanie modlitewne. Ogromnie się cieszyłam, że mogłam sobie wyjść, by duchowo się wzmocnić:-)
Rysunek Małej M.
Moje pociechy też były zachwycone, bo miło spędziły czas na zabawie i rysowaniu. Ciocia R. narysowała bukiet kwiatków, który służył jako wzór naszym małym miłośnikom rysowania.


Widzę, że i ciocia odsłoniła swój talent!!!!

Mała M. ostro ćwiczyła rysowanie kwiatów!!!
Był także czas na naukę czytania (w ramach lekcji) i naukę 10 Przykazań Bożych. Uczyli się wszyscy, łącznie z Małą M., która dziś  (chyba musiała przetrawić przez noc ich treść jakby nie było trudnym językiem spisaną), bo dziś na ulicy zapytała:

Mamo, a co to znaczy CUDZOŁOŻYĆ???

Krótko i zwięźle wytłumaczyłam mniej więcej tymi słowami ...

Wyobraź sobie, że mąż ma żonę, a spotyka się z inną panią ..., której mówi, że ją kocha, całuje ją, a ma przecież swoją żonę, której w kościele przed Bogiem mówił, że będzie ją KOCHAŁ na zawsze!!!

Mała M. już o nic więcej nie spytała. R. zaś wyskoczył z pytaniem:

A to do ślubu to trzeba do KOŚCIOŁA IŚĆ???

Jak widać każda okazja jest dobra, by się czegoś nowego dowiedzieć...

Dziś w ramach wolnych od biegania wokół dzieci chwil odwiedziłam właśnie ciocię R., bo wczoraj nawet nie miałyśmy okazji porozmawiać. Zaprosiła mnie na poranną kawę, więc z przyjemnością wielką się tam udałam zaraz po odprowadzeniu Małej M. i R. do szkoły. W południe dzieci odbierała Babcia, więc ja mogłam wziąć się za generalne porządki w pokoju naszego ośmiolatka. Po sobotnich szaleństwach (własne kino 4D!) na podłodze rozsypane były setki klocków lego, wszędzie pod stopami leżały kawałki pociętej bibuły ... bo w ramach kinowych atrakcji widzowie zostali obsypani owymi kolorowymi papierami. Już nie mogłam patrzeć na stan tego pokoju ... i w ramach umartwiania się :-) i walki nad sobą przez trzy godziny spróbowałam doprowadzić ową stajnię Augiasza do jako takiego stanu:-) Jest już znacznie lepiej, ale do uprzątnięcia wszystkiego potrzeba kolejnych kilku godzinek. Najważniejsze, że najtrudniejszy pierwszy krok został zrobiony:-)

Tyle na dziś... Do miłego usłyszenia...


Brak komentarzy: