czwartek, 18 października 2012

Zupa z dyni i inne atrakcje dnia

Wczoraj wróciłam dość późno, więc nie starczyło czasu na wymyślenie specjalnych zajęć dla dzieci.
R. od rana bardzo chciał znów poeksperymentować. Nie byłam gotowa, a i zmęczenie dało się we znaki. Dziś zatem w ramach nowych doświadczeń wszędzie pędził na swojej hulajnodze. Tym sposobem mógł znacznie szybciej pokonywać rano dość długi dystans dzielący nas od szkoły, a ja mogłam iść swoim (jak zwykle - bardzo szybkim) tempem. Pogoda przez dzień cały słoneczna, więc jazda na hulajnodze przyjemna. Dla mnie też to było doświadczenie swego rodzaju. Mogłam sprawdzić, czy jestem w stanie pchać do i ze szkoły dodatkowy kilogram czy dwa w postaci podwieszonej na wózku z małą M. hulajnóżki:-).

Poranna rozmowa z lalkami
R. w zerówce, a mała M. od razu po powrocie ze szkółki zajęła się swoimi lalkami. Posadziła je przy łóżeczku i prowadziła takie oto m.in. rozmowy: Gosiu, Ty nie możesz sama jechać do pracy, bo jesteś za mała!
Sama pojechała do pracy, a na pożegnanie rzekła im:
A jak wrócę to macie już być do spania!!!! Wrócę najszybciej jak mogę! (to najwyraźniej echa mojego wczorajszego wyjścia na spotkania w babskim gronie)

Mała M. kierowca ciężarówki
Najbardziej jednak rozbawiła mnie dziś wożąc ciężarówką swą ulubioną Gosię ... Nagle gdy jej podopieczna wypadła z wozu, M. szybko sięgnęła po telefon komórkowy:
Przepraszam za ZMARTWIENIE, ale moja Gosia wypadła z krzesła... Nie trzeba już pomocy. Ja już ją wyciągnęłam. SŁUCHAM??! (głośno do słuchawki).... ALE JA NIE MOGĘ TERAZ ROZMAWIAĆ!!! 
Ostatnie zdanie też mi jakoś dziwnie znajome:-)

Mama z córeczką

Inne lale też dziś miały wzięcie ... Na czym  polegała popołudniowa zabawa lalkami trudno mi powiedzieć. Prawda jest taka, że wieczorem na podłodze znalazłam mamę z córeczką. I - jak się okazało - nawet kapeć starszego brata może być domem dla lalek:-).

A co to za DZIWO natury? 
Między zabawą lalkami a bieganiem z wózkiem za hulajnogą :-) pobawiłam się dziś w kuchni w gotowanie z małą M. Wspólnymi siłami upichciłyśmy nawet pyszną zupę dyniową. Oczywiście, był to także doskonały pretekst, by pokazać mej małej gospodyni, jak wygląda DYNIA, jak smakuje, jak pachnie, itp.

Nasze dyni badanie:-)
Byłam zaskoczona tym, z jaką cierpliwością mała M. rączkami grzebała w środku dyni i wyciągała pestkę za pestką. Sprawiało jej to zajęcie niesamowitą frajdę. Po raz kolejny przekonałam się, że niewiele potrzeba dzieciom do szczęścia. Nawet najzwyklejsza praca w kuchni wykonywana (na spokojnie) z dzieckiem może być wspaniałą okazją do WSPÓLNEJ zabawy!

Sporne butki małej M.
Skoro o okazjach mowa, to chciałam także wspomnieć, że mogłam dziś przekonać się, że moja trzylatka powoli wchodzi w okres swoistego buntu. Dziś nie chciała za żadne skarby założyć półbutów. Spojrzała za okno, ogłosiła wszem i wobec, że ZA OKNEM JEST SŁOŃCE i ONA IDZIE DO SZKOŁY W SANDAŁKACH. Następnie moja rezolutna M. założyła widniejące na fotce - dwa lewe i różniące się rozmiarem - butki. Nie pozostawało mi nic innego, jak wziąć stosowne obuwie do garści i przebrać krnąbrną trzylatkę tuż przed wyjściem z klatki schodowej...

I tak minął nam dzionek ... Mała M. padła dziś szybko ... chyba ta bucikowa walka i zmagania z lalkami bardzo ją wyczerpały:-).

Brak komentarzy: