Środowy poranek
spędziliśmy w domu. Wstaliśmy ok. 9.30. Zajęłam się śniadaniem,
a dzieci zabawiały pieski. Potem śniadanie na dworze w altance.
Miło było tylko R. miał minę bardzo przejętą (i przerażoną
lekko), bo chwilę wcześniej byliśmy oboje świadkami polowania
pająka na pszczołę. Ni stąd ni zowąd na rozpiętej pod pergolą
pajęczynie zjawił się pająk, gdy tylko w jego sieć zaplątała
się pszczoła. W mig ją jadem poczęstował (chyba, bo cała
zadrżała i pajęczyna zatrzęsła się) i zaczął owijać swą
nitką w kokon. Owinął może do ¾ jej długości, aż tu nagle
pszczoła wywinęła mu się i uciekła. Został tylko zwój nici …
UFF! Sama przyglądałam się temu z zapartym tchem. Po raz pierwszy
byłam świadkiem takiego polowania … i po raz pierwszy widziałam,
jak ową nitkę produkuje i jak ona w słońcu błyszczy. Coś
niesamowitego!
Miałam nadzieję,
że dzień za względu na zapowiadane rekordowe upały spędzimy nad
wodą. Jednak dzieci z tatusiem na czele ciągnęło do Torunia, więc
pojechaliśmy. Późno nieco, bo wystartowaliśmy o 11-ej, ale
wróciliśmy o 22.30, więc i tak mieliśmy pełen wrażeń i długi
dzień.
Zwiedzanie miasta
Kopernika rozpoczęliśmy od odwiedzenia prywatnego, niedawno
otwartego, Muzeum Zabawek i Bajek mieszczącego się przy ulicy
Bydgoskiej w dzielnicy przepięknych, zabytkowych kamienic. Czytałam
wcześniej w internecie, że sąsiadom bardzo się ów pomysł nie
podoba i protestują. Przekonałam się o tym także, gdy podeszłam
pod siedzibę muzeum: kamera w oknie i informacja o proteście
mieszkańców i współwłaścicieli kamienicy. Już się bałam, że
ze zwiedzania będą nici, a przyjechaliśmy tutaj spełnić marzenie
Małej M. Na szczęście na oknie stylowego baloniku widniał numer
telefonu. Zdobyłam wszelkie niezbędne informacje i za kilka minut
podwoje kamienicy otworzyły się i urocza dama oprowadziła nas po
swoim mieszkaniu, w którego kilku pokojach mieściły się muzealne
eksponaty. '
Właścicielka była naszym kustoszem i z wielką werwą
i prawdziwym znawstwem tematu prowadziła nas od gabloty do gabloty
zapoznając nas z historią i wyglądem zabawek od końca XIX w. po
późne czasy PRL-u. Wszyscy słuchaliśmy z prawdziwym
zainteresowaniem. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak wyglądały
niemieckie i francuskie lalki przed prawie 150 laty, koniki na
biegunach, wózki dla lalek, zabawki edukacyjne, książeczki dla
dzieci, kolejki itp. REWELACJA! Mała M. była w siódmym niebie, gdy
mogła przytulić się do trocinami wypchanego misia, 60-letniego
Koziołka Matołka i popchać lalki w ceratą pokrytym wózku (który
pamiętam z czasów mojego dzieciństwa). R. zaś cieszył się z
tego, że mógł śledzić jazdę starej kolejki na baterie i
zobaczyć, jak wyglądały prawdziwe ołowiane żołnierzyki, pojazdy
nakręcane i na baterie. Mógł nawet powozić swą siostrę w
liczącym prawie 150 lat dziecięcym wózku na resorach. Dużo można
opowiadać, ale najlepiej przyjechać i zobaczyć na własne oczy.
Dla nas, dorosłych, była to podróż do czasów dzieciństwa, a dla
dzieci jedyna okazja, by zobaczyć, czym bawili się ich rodzice i
dziadkowie. Tak miło słuchało się prowadzącej nas po salach pani
i przyglądało zabawkowym cackom, że nawet nie wiem, ile czasu nam
tam zeszło. Chyba z dobre 1,5 godziny.
Nieopodal mieści
się piękny park z fontanną, zoo i ogród botaniczny. My jednak
jechaliśmy dalej, bo marzeniem R. było obejrzenie interaktywnej
wystawy ,,Orbitarium'' w toruńskim planetarium. Byliśmy
tutaj kilka dni wcześniej, ale nie starczyło nam czasu. Teraz zatem
zakupiliśmy bilet na seans o 16.30. Wcześniej posililiśmy się
pizzą, by mieć siły na dalsze zwiedzanie. Do wizyty w planetarium
została nam godzina, więc spędziliśmy ją w mieszczącym się na
tej samej ulicy Muzeum Podróżników im. Tony'ego Halika. Tu już
czekała na nas niespodzianka w postaci bezpłatnego wstępu. Okazało
się bowiem, że wszystkie filie Okręgowego Muzeum w Toruniu oferują
dziś darmowe wejścia. Szkoda, że nie znalazłam tej cennej
informacji w przewodniku. Niestety, mieliśmy za mało czasu, by
pójść do innych muzeów w mieście, ale dobrze wiedzieć na
przyszłość … Muzeum Podróżników mieści się w
ślicznej, zielonej kamienicy, której sale na parterze i piętrze
wypełnione są pamiątkami po Tonym Haliku, zdjęciami z jego wypraw
do Indian Ameryki Południowej, strzały, naczynia, wełniane czapki
z Peru rodem itp. Są także stanowiska z komputerami wyświetlające
krótkie filmiki. Na piętrze zaś mieści się wystawa poświęcona
Meksykowi autorstwa żony tego światowej sławy podróżnika.
Wrażenie robią meksykańskie stroje przepięknie wyszywane i bogate
w barwne wzory. Czułam jednak po wyjściu pewien niedosyt. Muzeum
ciekawe i nowoczesne, ale małe … biorąc pod uwagę podróżnicze
zacięcie Tony'ego Halika. Zaraz po powrocie, zachęcona obejrzaną
ekspozycją, przeczytam jedną z jego książek.
Po wędrówce
śladami brazylijskich Indian przenieśliśmy się w świat kosmosu,
a dokładniej na interaktywną wystawę, na której można było
przez 45 minut poeksperymentować nieco, a przy okazji dowiedzieć
się, ile waży kilogramowy odważnik na innych planetach, jak
powstaje tornado, jak rozchodzą się fale dźwiękowe, ile waży
nasze ciało na Ziemi a ile na innych ciałach niebieskich, jak
ciśnienie atmosferyczne wpływa na znajdujące się w przestrzeni
kosmicznej obiekty itp. Wszystko objaśniane było na stanowiskach,
które można było odwiedzać w dowolnej kolejności. Najważniejszą
sprawą była możliwość empirycznego sprawdzenia, czemu dane
zjawiska mają miejsce. Mała M. biegała od jednego miejsca do
drugiego, a najbardziej spodobało jej się tornado, które można
było wywołać w wysokim słupie wody naciskając guzik. R. zaś
najwięcej czasu spędził poznając mechanizmy sterowania i budowę
sondy Cassini, które poznawało się za pomocą różnych przycisków
na kilku pulpitach sterowniczych. Pomysł ciekawy, więc wystawę
,,Orbitarium'' w toruńskim planetarium możemy wszystkim
polecić. Warto było!
Potem już
spacerkiem powędrowaliśmy po mieście. R. chciał wstąpić do
sklepu z Lego, więc tam właśnie skierowaliśmy nasze kroki. Przed
wejściem dzieci budowały z klocków własne konstrukcje. Mała M.
i R. chętnie do nich dołączyli. O 18-ej sklep zamykano i trzeba
było wracać.
Po drodze
zatrzymaliśmy się jeszcze w toruńskiej Plazie, gdzie tatuś
zaprosił nas na lody. Wreszcie spełniło się marzenie Małej M.,
która od rana o lodach marzyła. Każdy dostał swoją porcję. Mnie
owe lody na długo zapadną w pamięć, bo nałożona od serca porcja
sorbetu z czarnej porzeczki wylądowała na nowej, białej bluzce....
To taka oryginalna toruńska pamiątka!
Mała M. jednak
jeszcze miała mało atrakcji. Znalazła jeszcze siły na to, by
poszaleć na placu zabaw, a R. pojeździł kilka minut w symulatorze
Formuły 1. Szybkie zakupy i … w drogę. Dzieci, pełne wrażeń,
zasnęły w drodze powrotnej.
To był dzień :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz