Wczorajszy dzień
na wodzie zachęcił nas do tego, by także dziś spędzić czas nad
wodą. Pogoda dopisała, więc ok.10-ej wybraliśmy się na
przejażdżkę rowerem wodnym. Pożyczyliśmy go od naszego
gospodarza. Rowerek duży i dość szybki, a co najważniejsze
pomieścił nas wszystkich. Nawet kapoki się znalazły dla naszych
pociech. Oba za duże, ale jakoś udało nam się je założyć. R.
nie przeszkadzała wielkość kapoka; gorzej było z Małą M., która
początkowo odmawiała założenia go, bo ,,był chłopięcy'' :-) (w
kolorowe pasy!) no i taki duży. Potem na szczęście dała się
jakoś przekonać … i wypłynęliśmy.
Jakże wspaniale
się płynęło!!! Cisza, tylko szum wody i czasem pisk mechanizmu w
rowerku. Wokół dużo wody, lasy iglaste z piaszczystymi skarpami,
przy brzegu zarośla, z których czasem wypływały kaczki. Kilka
razy ujrzeliśmy nawet rodziny łabędzi, rodziców z czworgiem
małych.
Wszystkim wycieczka
bardzo się podobała. R. chyba jednak ciut żal było, że wczoraj
nie popłynął żaglówką i minęła go okazja do nauki żeglowania.
Dziś zaraz zasiadł na miejscu obok taty i dzielnie pedałował. Z
równie wielkim zaangażowaniem zabrał się za naukę sterowania
rowerem. Szybko pojął, w którą stronę i jak kierować rowerkiem,
jak utrzymywać rowerek na kursie … i może raz czy dwa zdarzyło
się, że potrzebował wskazówki, w którą stronę kręcić sterem.
Świetne ma wyczucie i będzie z niego doskonały pilot, nawigator i
żeglarz :-)
Mała M. też
chciała pedałować, ale nóżki jeszcze za krótkie. Za to dzielnie
uczyła się, jak kierować rowerkiem choć nie było to łatwe.
Również świetnie dawała sobie radę!
Płynęliśmy
prosto przed siebie, po drodze mijając ośrodki wypoczynkowe, często
ukryte w lesie. Jednak linia brzegowa jest raczej dzika i płynie się
z wielką przyjemnością. Starałam się korzystać, ile się dało
i czerpać z tego wspaniałego czasu pełnymi garściami. Połowę
rejsu przesiedziałam z tyłu, mocząc stopy w wodzie tryskającej
niczym z wieloryba z otworu przy sterze …. i rozkoszując się
widokiem zieleni i zapachem wody. Co chwilę widać i słychać było
ryby, które wypłynęły, by zaczerpnąć powietrza i wpadały doń
z wielkim pluskiem.Wiał lekki wietrzyk … Znów poczułam się,
jakby czas stanął w miejscu. Była tylko woda, przyroda, wiatr i
słońce (ciut w nadmiarze). Coś fantastycznego!
Zachwycałam się
soczystą zielenią, zapachem wody, pluskiem wody wypływającej spod
rowerka …. i ciszą. Czasem ów błogi spokój zakłócały odgłosy
ludzi kąpiących się na brzegu lub wskakujących do wody na główkę
…. ale i tak było tu cicho i żadnych tłumów.
Aż trudno
uwierzyć, że na tak dużym akwenie prawie nikt nie pływa. W ciągu
6 h (bo tyle łącznie trwał nasz rejs) minęło nas para na kajaku,
wędkarze w łódce z silnikiem spalinowym, jedna rodzina na
katamaranie z salonem i dwoma tarasami, taki dom z silnikiem na
wodzie !!! REWELACJA!
Płynęliśmy
spokojnie … przed siebie z kilkoma przystankami po drodze. Pierwszy
w T., by zobaczyć, co można i za ile zjeść w pobliskim barze. Potem na dłużej przystanęliśmy na dziko w zatoczce przy
ośrodku ZHP. Mała M. w kąpielówkach biegała po piasku i budowała
zamek. Ja zaś, korzystając z wolnej chwili, oddawałam się
kontemplacji przyrody i utrwalałam swój zachwyt na fotografiach.
Dobrze, że mam swój aparat … bo to takie moje okienko na świat i
pasja, na którą mnie stać i taka, którą mogę rozwijać nawet
zajmując się dziećmi. R. już udzielił się mój zachwyt
fotografią, bo sam robi już coraz lepsze zdjęcia. Niektóre z nich
można nawet wydać na pocztówkach. Po wakacjach wybierzemy
najbardziej udane i założymy mu pierwszy album.
Siedząc przy
zatoczce zachwycałam się zielenią, barwną kolorystyką
przycumowanych tam łodzi. Moją uwagę zwróciła jednak ważka,
która stale siadała na pomarańczowej linie leżącej na jednej z
łódek. Udało mi się nawet kilka razy ją sfotografować. Raz
nawet przysiadły tam złączona w miłosnym uścisku para ważek ….
Ale heca!!!! Teraz już wiem, jak to robią ważki :-) Było ich tam
mnóstwo wokoło …
Wszyscy zgłodnieli,
słońce też już coraz bardziej piekło, więc postanowiliśmy
wracać. Zapasy kanapek kończyły się (nie przypuszczałam, że
takim rowerkiem można aż tak daleko się zapuścić!), soku w
pudełku też ubywało. Teraz ja zasiadłam na miejscu R. i do końca
rejsu pedałowałam. Teraz to dopiero miałam przed sobą widoki!!!
Coś niesamowitego.
Podpłynęliśmy do
pomostu niedaleko baru. Rodzinka pobiegła zamówić obiad, a ja w
cieniu małego dębu napawałam się ciszą i pięknem jeziora. Znów
udało mi się zrobić kilka ciekawych ujęć. HURA!
Obiad pyszny
(kotlet schabowy z ziemniakami i surówką) – tak duża porcja, że
ledwo zjadłam. Na deser – sorbet. PYCHA! Płynęliśmy dalej ….
Na miejsce dotarliśmy o 16-ej. Mała M. tak bardzo się zmęczyła
pływaniem, że zasnęła pod koniec rejsu i tata musiał zanieść
ją do domu na rękach. Zaraz jednak odzyskała siły i brykała w
domu do późnego wieczora.
Tyle na dziś...
Kolejna relacja już niebawem!
Na koniec jeszcze
słów kilka o dzisiejszym świętowaniu …
Dziś bowiem
świętowałam imieniny i okrągłą rocznicę ślubu.
Mała M., choć
najmłodsza, jak zawsze stanęła na wysokości zadania i wręczyła
mi bukiet polnych kwiatów zerwanych na łączce za domem.
Powiedziała, że mam ,,usiąść, ale BLISKO TATY ''…
Zaśpiewała STO LAT, wręczyła swój pachnący bukiet i złożyła
życzenia:
… żebyś kochała tatę …. i
nawet babcię !
Nagle znalazł się
i R. i dał mi imieninowego buziaka. Były też życzenia od
teściowej … i buziak, gdzieś w okolicach czoła :-) Dobrze, że
chociaż dzieci stanęły na wysokości zadania.
Mała M. wręczyła
kwiaty, a R. – wpadł spóźniony prosto z podwórka, gdzie budował
w prezencie dla mnie małe ŻABKARIUM, czyli terrarium dla żabek. Z
kartonu i butelek (z otworami) stworzył dla nich ,,domek''. Z pomocą
siostry złapał 3 maleńkie żabki i jedną ciut większą … Ileż
było pisku i radości, gdy mógł je obserwować. Włożył tam
trawę, wlał wodę … Tłumaczyliśmy mu, że żabki wolą zieloną
trawkę, ale on chciał im się z bliska poprzyglądać. Na szczęście
po powrocie z wyprawy rowerkiem po jeziorze wypuścił żabki na
wolność!!!
Zapraszam na
kolejną relację!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz