Dziś
postanowiliśmy zostać na miejscu, by skorzystać ze słońca i
wody. Już o 9-ej słońce paliło niemiłosiernie, ale zanim
dotarliśmy nad wodę (choć to blisko nas) było po 11-ej. Zabrałam
koc, kąpielówki, ręczniki, coś do przegryzienia plus wodę i
pomaszerowałam z dziećmi nad brzeg jeziora. Tak się wszystkim tu
spodobało, że spędziliśmy nad wodą prawie 2h. Gdyby nie pora
obiadowa, siedzielibyśmy dalej.
Dzieci były
zachwycone. Piaszczysta skarpa, czyściuteńka i dość ciepła woda
… czego nam więcej trzeba? Oboje szybciutko wskoczyli w kąpielówki
i do wody … Mała M. spacerowała sobie w wodzie uśmiechnięta od
ucha do ucha. Wspólnie wyławiałyśmy najpierw różne skarby
(muszle po ślimakach, kamyczki, kawałki dryfującego drewna,
skrawki kory itp.), a potem dałam jej butelkę i kubek …. i nasza
czterolatka przelewała jezioro do butli !!! Wreszcie mogłam zasiąść
na kocu i obserwować jej poczynania.
R. zaś wyznaczył
sobie za cel złapanie małej rybki, których całe ławice pływały
tuż przy brzegu. Próbował to czynić na różne sposoby: do ręki,
do butelki i do kubka. Niestety, nie powiodło się. Potem na
szczęście znalazł sobie inne zajęcia: szukanie skarbów w wodzie
i zabawy w piasku.
Obojgu jednak chyba
najbardziej spodobały się zabawy nad brzegiem jeziora, gdy
dołączyli do nas gospodarze z dwoma psami. Mieli okazję zobaczyć,
jak czworonogi świetnie pływają. ,,Staruszek'' Kapsel pływał jak
szalony za wrzuconym do wody kijem, zaś jego młodszy kolega
pobierał dziś pierwszą lekcję aportowania w wodzie. Śmiesznie
było bardzo! Filuś bowiem ciut nie miał ochoty się moczyć, a po
kijek płynął tylko wtedy, gdy rzeczywiście był blisko brzegu.
Szło mu jednak świetnie! Mała M. była zachwycona i piszczała z
radości!
Dzięki naszym
gospodarzom miałam także dziś okazję wraz z dziećmi zobaczyć na
własne oczy rybę o wdzięcznej nazwie koza, malutkiego raka
chodzącego wspak i ślimaka – błotniarkę stawową. Wszystkie te
cuda wyłowił dla nas i opowiedział nam o nich nasz gospodarz.
HURA!!!!
A co do piesków to
wspomnę jeszcze o Małej M. Ona ciągle się wokół nich kręci,
nawet przy domu. Głaszcze je, mówi do nich, nawet swoją lalkę im
przyniosła i dawała im, by powąchały sobie :-) Najśmieszniej
było, gdy kilka dni temu rzuciła jednemu piłkę i zawołała:
RAPORTUJ!!!!
zamiast aportuj.
Rozbawiła mnie tym bardzo. Mądra z niej dziewczynka, skoro wie, co
to aportowanie, a że tata ciągle siedzi przy komputerze i pisze
RAPORTY do pracy … to Małej M. się pomyliło nieco :-)
Dziś też nad wodą
wołała:
Filek, RAPORTUJ! :-)
Jutro znów zabiorę
dzieci nad wodę i sama może wreszcie popływam w jeziorze. To chyba
najlepszy sposób na przetrwanie upału!!!
Po obiedzie znów
ciągnęło mnie nad wodę. Wypożyczyliśmy rowerek i popłynęliśmy
znów przed siebie. Tym razem w lewo od naszej zatoczki. Jak
przyjemnie było! Wiał lekki wiaterek, czuło się chłód od wody,
a gdy tylko chciałam bardziej się schłodzić, wystawiałam stopy
za burtę.
Płynęliśmy
wzdłuż brzegów porośniętych lasami, głównie iglastymi i
trzcinami. Często mijaliśmy liście na wodzie z żółtymi
kwiatami. Nad głowami i tuż nad taflą jeziora unosiły się ważki.
Dotarliśmy także
do zatoczek, gdzie – gdy przestawało się pedałować – panowała
cisza … jakiej dawno nie słyszałam. Żadnego hałasu … tylko
dziwne odgłosy ptaka, który za chwilę zerwał się do lotu i
pędził przed nami tuż nad wodą.
Po drodze mijaliśmy
też kilka wysepek. Na brzegu jednej z nich się zatrzymaliśmy i
poszliśmy zwiedzać nieznany nam ląd. Szybko jednak zawróciłam z
Małą M., bo trzeba było przedzierać się przez wysokie trawy. Gdy
wylądował mi na ręce kleszcz, zawróciłam i zamiast wędrować,
usiadłam z Małą M. na tyłach rowerka i moczyłyśmy stopy. Ach
jak nam dobrze było! Panowie wrócili niebawem mówiąc, że pełno
tu pająków, a na drzewach ślady działalności bobrów. Ciekawe
zatem miejsce!
I tak płynęliśmy
sobie przez 3.5 h. Widzieliśmy kilka sunących po wodzie łodzi
motorowych (coś dla R.). Jedna z nich nawet ciągnęła śmiałka na
nartach wodnych. Żałowałam, że zapomniałam naładować
akumulator, bo nie mogłam robić zdjęć. Kilka na szczęście mam.
Miło się płynęło
… R. z tatą pedałował i nawigował, a my z Małą M. - jak na
prawdziwe damy przystało – podziwiałyśmy widoki i zachwycałyśmy
się pięknem przyrody. Po 2,5 h pływania Mała M. rozłożyła się
wygodnie i zasnęła na rowerku. Dobrze jej się spało, gdy wokół
się wszystko bujało :-) Obudziła się o 20-ej, gdy przycumowaliśmy
do brzegu.
I tak na pływaniu
rowerkiem i moczeniu nóżek minął nam dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz