Czwartkowy wieczór
zakończyliśmy pieczeniem kiełbasek na grillu, a więc jak zawsze
atrakcji nie brakowało. Na piątek zatem nie planowaliśmy nic
wielkiego, ale po śniadaniu zrodził się pomysł, by odwiedzić
Bydgoszcz. Jesteśmy tu prawie 2 tygodnie, w Toruniu byliśmy
trzykrotnie, a Bydgoszczy dotąd nie zwiedziliśmy. Tam właśnie
wybraliśmy się o 11.30. Pogoda rewelacyjna na zwiedzanie, bo
wiaterek lekki i temperatura nieco niższa. Zapakowałam (dla
odmiany) owoce i pojechaliśmy. Tym razem jednak rozdzieliśmy się
na dwie grupy: R. z tatą jechali zwiedzać Muzeum Wojsk Lądowych i
Exploseum, a ja z Małą M. - zdecydowałam się na spacer po
Bydgoszczy. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Wreszcie
nikt mnie nie poganiał. Z przewodnikiem w ręce wędrowałam po
uliczkach starego miasta. Zatrzymywałyśmy się wszędzie tam, gdzie
coś przyciągnęło naszą uwagę. Rozpoczęłyśmy nasz spacer od
nabrzeża Brdy z widoczkiem znanym mi z pocztówek: zabytkowe
spichrze i pomnik Przechodzącego przez Rzekę. Dalej spacerkiem na
rynek. Pooglądałyśmy kamieniczki, fontannę Dzieci bawiących się
gęsią, a o 13.13 stanęłyśmy pod jedną z kamienic, by zobaczyć
samego mistrza Twardowskiego, którego legenda wiąże właśnie z
tym miejscem w Bydgoszczy. Tylko dwa razy dziennie owa postać
ukazuje się w oknie. Miałyśmy szczęście tam właśnie znaleźć
się dziś o dogodnej porze.
Jak miło było
spokojnie pospacerować deptakiem wzdłuż ulicy Mostowej, a potem
Długiej. Przysiadłyśmy nawet na chwilkę na ławce, by posilić
się nieco. Potem powędrowałyśmy jeszcze pod pomnik Kazimierza
Wielkiego, który 650-lat temu nadał Bydgoszczy prawa miejskie. Na
Małej M. ogromna postać króla jak i konia zrobiły wrażenie, a
gdy podbiegła pod pomnik zawołała, śmiejąc się w głos:
Ten koń na mnie zerka!!!
Nie wiem, ile Mała
M. zapamiętała z naszej wycieczki po mieście, ale dowiedziała
się, że to Brda płynie przez Bydgoszcz i kim był Kazimierz
Wielki. Jestem pewna, że w pamięci utkwiły jej chwile spędzone na
Wyspie Młyńskiej. Tu bowiem powstał przepiękny kompleks,
składający się z ogromnego placu zabaw (z nowoczesnymi bujakami
oraz zamkami do wspinania), łąki, na której można pograć w
badmintona, pobiegać itp., małych baseników (kaskad), w których
można zamoczyć stopy, boiska do piłki siatkowej i plażowej, itp.
Całości nie obejrzałam, bo zabrakło czasu. Sam plac zabaw zrobił
na mnie ogromne wrażenie! Miejsce to znane jest także z planu
filmowego ,,Magicznego krzesła'', gdyż film ten kręcono właśnie
tutaj, na mostku przy kamienicy, gdzie obecnie mieści się
herbaciarnia. Spędziliśmy tu kilka chwil, ale nie zdążyliśmy
obejrzeć bydgoskiej mariny, ani popływać tramwajem wodnym. Będzie
co zwiedzać kolejnym razem!
Miłe chwilę
spędziłam także z Małą M. w księgarni ,,Tania książka''.
Znalazłam duży regał z przecenionymi książkami. Dawno już nie
miałam okazji tak na spokojnie przeglądać sobie książek.
Znalazłam wiele ciekawych tytułów. Najbardziej ucieszyły mnie:
,,Księga złotych bajek'' (o przygodach Złomka z filmu ,,Auta'' i
,,Auta 2''), ,,Miś Fantazy'' (znany moim pociechom z animowanej
bajki), ,,Skarby Kamilki'' (o małej dziewczynce, którą lubi Mała
M.), o koniku Białku (jedna na próbę dla R. do samodzielnego
czytania). Mała M. wybrała też dla siebie papierową farmę do
złożenia bez kleju i nożyczek. Będą mieć fajne pamiątki z
wycieczki do Bydgoszczy.
Czas w księgarni
przeleciał niepostrzeżenie, portfel też zrobił się lżejszy, ale
trzeba było coś zjeść. Moi chłopcy zjedli pizzę szukając
muzeów w innej części miasta. W takim razie sama z Małą M.
wybrałam się na obiad. Wcześniej wędrując po uliczkach miasta
zauważyłam restaurację ,,Witrażową'' i tam właśnie zaprosiłam
moją czterolatkę na obiad. Miała być ryba, ale niestety już
zabrakło. Frytek też nie było (a bardzo miała na nie ochotę Mała
M.). Zamówiłam dla nas kotlet drobiowy z surówką z białej
kapusty z ziemniakami. PYCHA! Sympatyczna pani podzieliła moją
porcję na dwie części. Starczyło śmiało dla nas dwóch. Obiad
jak domowy. Jak będę kolejnym razem w Bydgoszczy, też tu zajrzę.
Po obiedzie
pobiegłyśmy jeszcze na chwilkę na plac zabaw na Wyspie Młyńskiej.
Tam spotkałyśmy się z R. i tatą, którzy w międzyczasie
odwiedzili dwa sklepy muzyczne. Zbliżała się 17.30, a czekały nas
jeszcze inne atrakcje.
Kolega P. z pracy
zaprosił nas do swego domu i na przejażdżkę łódką wędkarską
z silnikiem po Zalewie Koronowskim. Przyjechaliśmy późno (o
19.15), więc po zachodzie słońca, ale i tak pływanie pędzącą
po wodzie łódką sprawiło nam ogromną frajdę. Wokół tylko
iglaste lasy, piaszczyste skarpy, wędkarze na brzegu, a w wodzie
widzieliśmy bobra, rodzinę łabędzi i kaczek. Jakże tu pięknie!
Kolega przewiózł nas także rzeką Krówką, która to szczególnie
zapadnie wszystkim w pamięć nie tylko z nazwy. Otóż po dobrej
godzinie pływania skończyło się paliwo i trzeba było wlać nową
porcję, co też kolega uczynił. Niestety, silnik nie chciał
odpalić … Panowie dwoili się i troili, a łódka nie chciała
płynąć. Była 20.30 … Spędziliśmy siedząc w łódce dobrych
kilka,jak nie kilkanaście, minut. Na brzegu w oddali przypatrywała
się nam załoga jachtu. W pewnej chwili zapytali, czy potrzebujemy
pomocy … i w mig odbili od brzegu. Dzieci, wariujące już nieco
na pokładzie, nagle zrobiły się zadziwiająco grzeczne: -). Mała
M. zaś nie przejęła się specjalnie powagą sytuacji i gdy
zobaczyła, że jacht podpływa, zawołała z radością w głosie:
ONI PŁYNĄ NAS RATOWAĆ!!! HURA!
Tu uśmiech od ucha
do ucha zawitał na jej twarzy!
Panowie
posprawdzali, czy z silnikiem wszystko gra … Poradzili dolać
paliwo i za moment silnik odpalił. Chwała Bogu, bo już robiło się
ciemno. Ale była PRZYGODA! Po rejsie zaproszeni zostaliśmy jeszcze
na pyszne lody, kawę i ciasto do domu nad jeziorem. Było już
jednak późno i trzeba było wracać. Zarówno Mała M. jak i R.
zasnęli po drodze. Znów mieli pełen atrakcji dzień!
Do miłego
usłyszenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz