Zanim jednak udaliśmy się razem na rynek, ja udałam się na zakupy, a tatuś zabawiał dzieci. Były rozgrywki w gry planszowe i w karty autorstwa R. Nawet Mała M. grała i wygrała w kilka minut z tatą i swym starszym bratem. Na to R. rzekł, że Mała M. nie znała zasad i wygrała! Na szczęście Mała M. nie da sobie w kaszę dmuchać i mu odpowiedziała:
Znam TĄ grę od DWADZIEŚCIA lat!!!
Mała M. testuje wagonik ... |
Kolej na misia. Kolejna pasażerka już leży pod drabiną i czeka!!! |
Zakupy gotowe, obiad ugotowany na 2 dni ... Wreszcie można w komplecie ruszyć z domu. Poszliśmy na rynek. Tam wzięliśmy udział w giełdzie książki bibliotecznej, posłuchaliśmy muzyki na żywo granej na scenie, przyglądaliśmy się sprawnościowym potyczkom rycerzy w ramach kolejnego Turnieju Rycerskiego. Atrakcji było znacznie więcej, ale nie wszędzie można być. Dla R. i Małej M. i tak najciekawsze okazało się zjeżdżanie na dmuchanych zjeżdżalniach.
Skoki i przeskoki .... |
R. zaliczył dwa takie zamki: jeden z przeszkodami, a drugi duży, na którym pędził jak szalony. Mała M. zaś wesolutka niczym skowronek ślizgała się w zamku w kształcie paszczy krokodyla...
Zaraz stąd wypadnie rozpędzona Mała M. |
Między atrakcjami zjedliśmy także pyszne włoskie lody z polewą (ja z czarnej porzeczki!). Mała M. i R. pierwszy raz jedli takie kręcone lody z maszyny ... Nasza trzylatka od razu przeszła chrzest bojowy. Najpierw nie nadążała za lizaniem i lód kapał dosłownie wszędzie, a potem pękł wafelek i lód wylądował na chodniku. Polały się łzy, ale tata pobiegł zaraz po nową, tym razem, połowę mniejszą porcję :-)
Zmęczeni i pełni wrażeń ledwo doczołgaliśmy się do domu. Mała M. padła ze zmęczenia i spała do rana ...
W niedzielę czekały nas kolejne atrakcje ...
Tyle w wielkim skrócie, bo już po północy, a jutro szkoła wzywa :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz