TORT GIGANT!!! |
Ostatnio moje pociechy chyba przechodzą swoisty okres buntu. R. od dawien dawna nie chce czyścić nosa (jako alergik ma nos jak kran), a Mała M. chce wszystko sama, a najlepiej na przekór mamie, śmiejąc się w twarz i mówiąc: Dobra, Mamo ... I piecz tu, człowieku, tort gigant!
W takich nastrojach obojga ciężko mi w domu nieco. Ciągłe utarczki słowne między dziećmi (nawet w trakcie posiłków!) mnie już tak dziś zmęczyły, że zaproponowałam im wyjście na zieloną trawkę. Zanim zapakowałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy (ograniczyłam je dziś do minimum) to już się zdążyłam zmęczyć i zdenerwować, ale wiedziałam, że piknik na boisku w pobliżu domu ukoi me nerwy. OJ TAK! Nie myliłam się. Tego mi było trzeba. Nawet dzieci na kocyku jakby grzeczniejsze i ... zabawkami się dzieliły między sobą i bawiły razem. Jakoś w domu im ciągle mało miejsca, wyganiają jeden drugiego z pokoju (zwykle starszy brat rzecz jasna:-)), a tu na kocu nagle nikomu nie przeszkadzał ścisk.
Przyjaciele w zabawach Małej M. |
Ja zaś korzystałam z chwil (prawie) świętego spokoju. Przyglądałam się rozmaitym żyjątkom, które co chwila wskakiwały albo (częściej) wpełzały na mój koc, wsłuchiwałam się w śpiew ptaków (szkoda, że nie potrafiłam rozpoznać, co to za skrzydlate stworzenie tak cudownie śpiewa), zachwycałam się zielenią łąki i żółcią mleczy .... No i korzystałam z powiewów ciepłego wiatru! Tego mi było trzeba!!! Brakowało mi tylko aparatu, by utrwalić co nieco .... ale cóż.
W międzyczasie postudiowałam atlas ziół, by sprawdzić nazwy roślin wokół, przeczytałam dzieciom fragment książki ... Najbardziej jednak obojgu podobały się zaproponowane przeze mnie zabawy, szczególnie naśladowanie jakiegoś ruchu z piłką w roli głównej. R. śmiał się głośno i dzielnie naśladował. Mała M. oczywiście też się z nami bawiła i świetnie wykonywała ruchy pod nasze dyktando. Sama swoje propozycje też nam zgłaszała.
I tak, nawet nie wiem, kiedy upłynęły 2h na kocu. Wróciliśmy do domu, bo Mała M. rzekła mi:
Mam pusty brzuszek!!!
Posililiśmy się naleśnikami z twarogiem i konfiturą truskawkową, a potem wyruszyliśmy na drobne zakupy po składniki na biszkopt i urodzinowe cukierki dla R. Niby czekoladowe słodkości na tę okazję już zakupiłam, ale trzeba było spróbować, czy się nadają do poczęstowania w szkole. ... i zabrakło kilku sztuk. Na szczęście jakimś cudem Mała M. dojechała do sklepu na swej hulajnodze, a R. na rowerze. Momentami myślałam, że nie dotrę tam przed zamknięciem sklepu, ale nóżki Małej M. krótkie, hulajnoga bez silnika ... i trzeba się tą nóżką nieźle namachać. Małej M. to jakoś nie przeszkadzało. Pędziła z wiatrem we włosach, rozwiewającym jej mysie ogonki wystające spod kasku ... z uśmiechem na twarzy i szczęściem w oczach .. i wołała na cały głos:
TRA LA LA LA LA!
wzbudzając entuzjazm kilku przechodniów i uśmiech na ich twarzach.
I, mimo zmęczenia ciągłą opieką nad Małą M. i R. oraz brakiem okazji, by wyjść gdzieś sama, jestem SZCZĘŚLIWĄ MAMĄ, dumną ze swych CUDOWNYCH POCIECH.
Tyle z czwartkowego placu boju ... Biszkopt upieczony (mam nadzieję) ... i można pójść spać!
Do miłego usłyszenia!
Po powrocie do domu na balkonie znaleźliśmy takiego oto owada .... też z rzędu GIGANTÓW. Mierzył całe 3 cm. Niezła zagadka, któż zacz i kto nam go tu podrzucił:-)
P.S. FOTKI już wkleiłam, obietnicy dotrzymałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz