Choć ciężko było przerwać lekturę musieliśmy zmobilizować się do wstania z łóżek. Czekał nas bowiem spacer w okolice krakowskiego rynku po zakup antybiotyku. Pomaszerowaliśmy zatem przed siebie, zatrzymując się jedynie w pobliskiej cukierni, gdzie aż roiło się od smacznie wyglądających drożdżówek i półfrancuskich wypieków. Zakupiłam po dwie dla każdego, a że wyglądały apetycznie zaraz też się nimi poczęstowaliśmy: drożdżówki ze śliwkami, wiśniami czy serek. Wszystkie - bez wyjątku - palce lizać!!!
R. jak zawsze doskonale orientował się, gdzie jesteśmy i był naszym przewodnikiem.
Doprowadził nas do Kościoła Mariackiego, a stamtąd już udaliśmy się, idąc za wskazówkami podanymi na tablicach, Drogą Królewską aż do podnóża Wawelu.
Po drodze przyglądaliśmy się mijanym atrakcjom: pomnikowi ks. P.Skargi, kościołowi śś. Piotra i Pawła
Zachwycaliśmy się także pięknem mijających nas dorożek ciągniętych przez odświętnie ,,ubrane“ konie.
Następnie podeszliśmy aż pod Wawel. Najpierw przez chwilę poprzyglądaliśmy się królewskiemu zamkowi z dołu, by następnie - mimo chłodu - wspiąć się choć kawałek na wawelskie wzgórze.
Wkrótce Mała M. zaczęła się uskarżać na chłód, postanowiłam zatem powoli wracać do naszego lokum. Po drodze na dłużej zatrzymaliśmy się w supermarkecie, by zrobić większe zakupy. Dzięki nim tuż po powrocie znów mogłam moich małych wędrowniczków uraczyć czymś ciepłym i pożywnym do jedzenia.
Po dwóch godzinach wędrowania wszystkim należał się odpoczynek. Jednak około 14-ej już moim pociechom zamarzyło się dalsze odkrywanie Krakowa. Obmyśliliśmy plan owej wycieczki: Wawel i zakup puzzli, które nasz ośmiolatek upatrzył sobie w jednej z księgarń. Tym sposobem jego motywacja sięgnęła zenitu:-)
Pewnym krokiem zatem, teraz już lepiej przygotowani do aury wilgotnej nieco, ruszyliśmy w stronę wawelskiego wzgórza. Dziś ów zamek zamknięty jest dla turystów. Nam jednak w zupełności wystarczyło podejście za bramę zamku, by podziwiać Wisłę z lotu ptaka oraz smoka ziejącego ogniem.
Do katedry wawelskiej nie wchodziliśmy, bo pomyślałam, że i tak jak na jeden dzień atrakcji nam wystarczy.
Zeszliśmy zatem na brzeg Wisły, gdzie podziwialiśmy smoka z Wawelu rodem:-) Szkoda, że akurat przy nas jakoś leniwie tym ogniem zionął ze dwa razy. Chyba zmęczony był nieco (jak to w poniedziałek:-))
Kolejnym punktem wycieczki było obejrzenie z bliska znanego nam z fotografii pomnika psa Dżoka. Jakże miło było zobaczyć z bliska rzeźbę tego psiego bohatera, o którym swego czasu czytaliśmy książkę. Wierna psina z niego była!!! Jakże to wzruszające i piękne. Dzieciom też bardzo owa idea psiego pomnika i sam pomnik bardzo przypadły do gustu.
Robiło się chłodniej. Zaczynała się mżawka. Postanowiliśmy wracać. Po drodze zakupiłam obiecane dzieciom puzzle: R. z widokiem na Wawel nocą, a Małej M. z Czerwonym Kapturkiem.
Pomysł okazał się trafiony, bo oboje zajęli się ich układaniem, a ja mogłam spokojnie zająć się przygotowaniem obiadokolacji. Mała M. świetnie sobie radziła z układaniem puzzle. Do pójścia spać ułożyła właściwie cały obrazek. R. zaś dzielnie segregował swoje elementy układanki, ale do końca pozostało mu jedyne 994 elementy:-) No cóż... Uparł się, że chce takie puzzle, a nie inne. Niezła szkoła cierpliwości. Mam nadzieję, że wytrwa do końca, z co najwyżej małą pomocą rodziców:-)
I tak łącznie na dworze znów spędziliśmy jakieś 5 godzin. Cieszę się, że znów udało nam się nie tylko zwiedzać Kraków, ale także miło i spokojnie spędzić kilka godzin w naszym lokum. Był bowiem czas na rozmowę, wspólne jedzenie posiłków, czytanie i nawet na obejrzenie bajki w TV, co raczej w domu rzadko się zdarza.
Tyle na dziś... Cd. nastąpi...