poniedziałek, 29 września 2014

Chwile dla mamy...

A miało być tak pięknie:-))) tzn. z pójściem dzieci do szkoły, miałam nadzieję, że wreszcie znajdę chwile tylko dla siebie i zwolnię nieco tempo życia. Próbuję już prawie od miesiąca i nadal jeszcze daleko mi bardzo jeszcze do realizacji owych ambitnych planów:-) Póki co łapię każdą wolną chwilkę i staram się co dzień choć przez moment przymknąć oko na czekające na mnie zaległe prace domowe i zrobić coś z myślą o mnie, mamie od lat oddanej dzieciom i domowi. Choć czuję ogromny niedosyt świętego spokoju cieszę się z każdego okruchu ,,wolności''. I tak w poniedziałek i wtorek zaraz po odprowadzeniu moich pociech do szkoły udałam się na groblę, by dziarskim krokiem mimo mało sprzyjającej pogody pomaszerować 20 minut ciesząc się widokiem Odry i ciszą.

W pozostałe dni już na takie przyjemności nie starczyło mi czasu, ale była przejażdżka na hulajnodze (!) po dzieci do szkoły i krótka rundka rowerem. Gdzieś tam także znalazłam chwil kilka na przeczytanie kilku rozdziałów książki ... no i od dwóch dni w ramach wieczornego odstresowywania się:-) aplikuję sobie 30 minutowe odcinki filmu o św. Ojcu Pio. Niedawno minęła kolejna rocznica śmierci owego świętego, a że postać to nietuzinkowa i skuteczny orędownik chętniej w tych dniach uciekam się do niego prosząc o orędownictwo w ciężkich dla mnie sprawach. Czasem już zawodzi mnie moja matczyna kreatywność, dobroć, cierpliwość ... zwłaszcza gdy przychodzi zmagać się z nastrojem ośmiolatka:-))) Oczywiście, by nie upaść na duchu co dzień, gdy Mała M. i R. w szkole słucham sobie, podczas wykonywania domowych prac, rekolekcji lub homilii. Pod tym względem internet to fantastyczny wynalazek, zwłaszcza gdy wyjazd na rekolekcje czy nawet wyjście na wieczorną Mszę św. w tygodniu jest niemożliwy.

I tak w wielkim skrócie spędziłam cały tydzień. Ogromnie cieszę się, że mogę ten ostatni (prawdopodobnie) rok spędzić w domu. Wreszcie po ponad 8 latach zajmowania się domem i dziećmi mogę odsapnąć choć na chwilkę. Potrzebuję tego czasu, jak ryba wody:-) Jedyne czego mi brakuje to czasu, który mogłabym spędzić twórczo z dziećmi. Jeszcze przecież niedawno Mała M. wiernie mi towarzyszyła przez dzień cały. Ileż wprowadzała do domu radości, dziecięcego śmiechu... Brakuje mi jej teraz tutaj, ale wiem, że bieg czasu ma też swoje prawa:-)

Do szkoły chodzi co dzień uśmiechnięta ... od ucha do ucha, rzecz jasna. Ma już koleżankę, z którą siedzi w ławce i z którą dzieli się swymi śniadaniowymi smakołykami (zazwyczaj daję dwa ciasteczka, więc Mała M. cieszy się, że może się nimi podzielić). Chętnie opowiada, jak minął jej dzień, pokazuje swoje prace zawieszone w klasie na tablicy. Najbardziej jednak ostatnio rozbawiła mnie, mówiąc, że jak ostatnio miała przerwę na swobodne zabawy to ona swojej ,,małej koleżance'' czytała książeczki. Już sobie wyobrażam Małą M. z książką w ręku, czytającą swej rówieśniczce.

Z drugiej strony nie powinnam się dziwić, bo Mała M. w domu często czyta swoim lalkom, misiom, a także i swojej mamie. Gorzej z R., którego do czytania trudno zachęcić. Staram się jednak sama (prawie) dziennie nadal znajdować czas na wspólne czytanie. Od zawsze są to najprzyjemniejsze chwile spędzane z R. i Małą M. Dobrze, że oboje nadal lubią te chwile i ... nawet R. przybiega, gdy słyszy, że zaczynam czytać Małej M.

Dopiero teraz widzę, ileż czasu dzieci szkolne spędzają poza domem... i tym bardziej Bogu dziękuję za te 8 lat spędzonych w domu z dziećmi. Mimo dużego często zmęczenia, obarczenia wieloma pracami domowymi, zakupami, odnajdywałam radość i szczęście z tego, że mogłam być pełnoetatową mamą!!!! Teraz kiedy Mała M. i R. w szkole brakuje mi ich tu w domu, ale z drugiej strony mam wreszcie choć chwil kilka, by zająć się porządkami, gotowaniem, segregowaniem ubrań, przeglądaniem zawartości szaf.

Niech żyją wszystkie mamy, którym siedzenie w domu nie kojarzy się z byciem przysłowiową kurą domową!!! Dla mnie to luksus i super przygoda!!!!!


poniedziałek, 22 września 2014

Sobota z dinozaurami, nutkami ... i kuchennymi meblami:-)))

Po piątkowej wycieczce do Jura Parku jeszcze po powrocie, a także w sobotnie przedpołudnie nasze pociechy ogarnął paleontologiczny szał:-) Wszystko to za sprawą nabytych w Krasiejowie pamiątek. Mała M. została obdarowana zestawem malutkich dinozaurów, gdyż prawdziwa z niej mamusia i każdego zawsze tuli, każdym się opiekuje ... i rodzinę dinozaurów też chętnie przygarnęła. Jednak - widać było - że jej bardziej spodobałby się zestaw małego paleontologa, który w sklepie z pamiątkami nabył dla siebie R.

Nasz paleontolog na stanowisku:-)
W pudełku znajdowała się, wykonana z gliny lub innej podobnej substancji, płaskorzeźba z triceratopsem w roli głównej. Do wyboru było kilka modeli, ale właśnie ten gatunek dinozaura wybrał dla siebie nasz ośmiolatek. Cała zabawa polegała na tym, by za pomocą młoteczka, pędzelka, gąbki i innych narzędzi wydobyć z owej ,,rzeźby'' części szkieletu dinozaura. To dopiero była zabawa!!!

Stuk, puk, stuk, puk ...
Dobrze, że zaraz po kilku uderzeniach młotkiem zapobiegliwie przygotowałam miejsce pracy dla naszych paleontologów na balkonie, bo w przeciwnym razie mieszkanie pokryłaby gruba warstwa pyłu. Już po kilku minutach pracy R. wyglądał na prawdziwego badacza szkieletów prehistorycznych gigantów.

UWAGA!!! Już coś widać:-)
Początkowo walił młotem tak, że myślała, że mu ta cała płytka popęka i ... same kości ukryte pod nią rozpadną się na drobne kawałki. Na szczęście R. dał się przekonać, że delikatność w pracy badacza prehistorii też jest na wagę złota. Zaczął pracować spokojniej i ... z każdym odkrytym kawałkiem szkieletu cieszył się niezmiernie. Rzeczywiście zakup był trafiony. Za 20 zł bowiem można było teraz spróbować swych sił w pracy paleontologa.

Mała M. też paleontologiem chce choć chwilę być:-)
Małej M. też marzyła się taka zabawa, więc rozejrzę się po sklepach za podobnym zestawem dla niej, a póki co nasza pięciolatka musiała zadowolić się kawałkiem samej masy, która już została odrąbana przez starszego brata. Mała M. jednak i tym kawałkiem bawiła się, stukając weń i czyszcząc go pędzelkami.

OOO... pierwsze fragmenty szkieletu...
Zabawa wciągnęła oboje na tyle, że po dobrej godzinie stukania, zaproponowałam odłożenie zabawy na sobotnie przedpołudnie. W zamian zaoferowałam seans filmowym w domowym kinie. Rzadko bowiem u nas ogląda się filmy czy bajki, a tym bardziej w TV. Teraz wyjęłam z dziecięcego zbioru DVD kilka filmów. Wybór padł na pełnometrażowy film ,,Pięcioro dzieci i coś'. Pamiętam, że w naszej domowej biblioteczce, gdy byłam dzieckiem, stała książka pod tym samym tytułem.

A oto i on!!! :-)
Tym chętniej zasiadłam z Małą M. i R. na wygodnej kanapie i włączyłam film. Opowieść o przygodach pięciorga rodzeństwa rozgrywająca się w scenerii ogromnego zamczyska i mnie wciągnęła. Niestety ze względu na późną porę obejrzeliśmy film do połowy, a resztę zostawiliśmy sobie na deser - projekcję w sobotnie przedpołudnie. Choć, pochłonięta pracami domowymi, nie mogłam obejrzeć ciągu dalszego filmu, Mała M. i R. dokończyli projekcję, a ok.13-ej pojechali do babci. Ja zaś zajęłam się pracami porządkowymi w kuchni. Tydzień wcześniej bowiem zamówiliśmy górne szafki do kuchni (3 lata ów pomysł dojrzewał!!!) i chciałam wysprzątać kuchenne kąty zanim owe meble miały do nas dotrzeć. Tak się złożyło, że godzinę później meble już były do odbioru. Tym sposobem w towarzystwie mej drugiej połowy pojechałam na krótką wycieczkę do Wrocławia. Odebraliśmy meble (w paczkach do złożenia), wymieniliśmy wadliwy zegar (kupiony tydzień wcześniej) i trochę pospacerowaliśmy po sklepach. Rozglądałam się za ciekawą książką lub filmem, ale znalazłam tylko bajkę dla dzieci, którą chętnie znów z nimi zobaczę (może w tygodniu) w ramach naszego familijnego kina.

Sobotnia zabawa na balkonie:-)
Ok.20-ej odebraliśmy nasze pociechy. Jak zawsze miło u babci spędziły czas. Mała M. nawet pochwaliła się swą grą na pianinie. Otóż od początku roku szkolnego pod okiem babci uczy się gry na tym instrumencie. Raz w tygodniu przyjeżdża babcia do nas i wtedy nasza pięciolatka z przyjemnością stuka w klawisze, nucąc sobie pod nosem. Zna już fragmenty kilku dziecięcych melodii. Szkoda tylko, że R. jakoś nie chce się uczyć. Gdy tylko babcia zachęca go do gry, R. włącza rozmaite funkcje na keyboardzie i gra po swojemu:-))) Chyba jeszcze długo będzie dojrzewał do gry na jakimkolwiek instrumencie. Próba dostania się do szkoły muzycznej się nie powiodła, ale może to i dobrze skoro tak ciężko jest do czegokolwiek zachęcić mego ośmiolatka. On najchętniej robi wszystko wtedy, kiedy on tylko chce i - rzecz jasna - po swojemu:-)))

Jaskinia ... dinozaur i nasz R. - zabawa na całego-)))
Do miłego usłyszenia:-)))

niedziela, 21 września 2014

Piątek z dinozaurami, czyli klasowa wycieczka do Krasiejowa:-)

Od poprzedniego wpisu minął już tydzień, a przecież miałam tyle jeszcze do opisania. Zanim jednak nadrobię zaległości spieszę, by opisać weekendowe atrakcje. Otóż w piątkowy poranek wraz z R. i jego klasą wybraliśmy się na wycieczkę do Krasiejowa. Tu mieści się ogromny Jura Park, w którym byliśmy już wcześniej na rodzinnej wycieczce. Teraz jednak wybraliśmy się tam w ramach klasowej wycieczki, na którą zaproszone zostały dzieci w towarzystwie rodzica. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam w tego typu imprezie i, powiem szczerze, taki wyjazd był strzałem w dziesiątkę. Otóż była to wspaniała okazja do tego by, nie tylko dzieci, ale także ich rodzice miło spędzili czas, a także lepiej się poznali. Już o 8-ej wsiedliśmy do autobusu- dzieci razem, dorośli razem, więc cały czas podróży spędziliśmy zacieśniając więzy:-) Początkowo może nieco trudno było zacząć rozmowę, a potem już tematy do rozmów same się rodziły. I tak, nawet nie wiem, kiedy dotarliśmy na miejsce. Aż żal było wysiadać, bo wreszcie udało się nieco rozkręcić towarzysko, to trzeba było udać się na zwiedzanie.

Stacja kolejki.... Zaraz ruszamy w podróż w czasie:-)
Pierwszym punktem wycieczki była podróż w czasie do początków kształtowania się Wszechświata za sprawą przejażdżki wagonikiem, z pokładu którego obserwowaliśmy wyświetlany w 300-metrowym tunelu film. W bardzo ciekawy sposób, i dość przystępny dla dzieci, wytłumaczone zostały początki życia na naszej planecie z teorią wyginięcia dinozaurów włącznie. Wcześniej bardzo sympatyczna pani przewodnik zaopatrzyłam nas w specjalne okulary, dzięki którym wyświetlane obrazy nabierały rzeczywistych rozmiarów, robiąc wrażenie na widzach, i dużych i małych:-)

Dinozaury w naturalnej scenerii robiły wrażenie:-)
 Wygodnie nam się siedziało w owych wagonikach, ale gdy podróż dobiegła końca rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę, dalej poprzez kolejne epoki zgodnie z czasem ich występowania. Sama wędrówka była prawdziwą przyjemnością, gdyż pani przewodnik miała świetne podejście do dzieci ( i dorosłych:-)) i potrafiła nas zainteresować opowieściami o pochodzeniu podziwianych, umieszczonych w ciekawej scenerii, prehistorycznych gadów i dinozaurów. Zadając dzieciom pytania dotyczące wyglądu czy uzębienia mijanych okazów, uzyskiwała niezbędne informacje, zmuszając R. i jego rówieśników do gimnastykowania swych szarych komórek. Tak podana wiedza zapewne na dłużej zapadnie dzieciom w pamięć, no i pozwoli im w przyszłości wyciągać wnioski np. na temat związku wyglądu dinozaura ze sposobem zdobywania pożywienia. Sama wiele się dowiedziałam.... i pełna byłam podziwu dla pani przewodnik, która wykazała się dobrą znajomością tych prehistorycznych stworzeń. Bardzo trafnym pomysłem było także obrazowe przedstawienie informacji o wadze dinozaurów, posługując się wielokrotnością ciężaru słoni czy, w przypadku wzrostu, wielokrotnością żyraf (stojących niczym piramida akrobatów, jedna na drugiej).

Od niego wszystko się tu zaczęło:-)
Sama wędrówka upływała w radosnej atmosferze ... Miło i szybko mijał czas, a przy okazji nawet rodzice mogli zgłębiać swą wiedzę o dinozaurach. Ciekawym przeżyciem było także odwiedzenie pawilonu, gdzie można było z bliska zobaczyć najprawdziwsze w świecie stanowisko paleontologiczne, a w gablotach szkielety m.in. silezaura (znalezionego właśnie w Krasiejowie) i narzędzia niezbędne w pracy paleontologa. Dzieci mogły także podotykać fragmentów szkieletów i ... zastygłych ekskrementów tych prehistorycznych olbrzymów:-) Zabawa na całego!!!!

Era gigantów:-)))
Cały spacer wzdłuż ścieżek z okazałymi dinozaurami po obu stronach dostarczał wrażeń. Byłam pełna podziwu dla pani przewodnik, która tak świetnie orientowała się w tym trudnym często nawet do powtórzenia, a co dopiero do zapamiętania nazewnictwie dinozaurów.

Czas mijał bardzo szybko; tym bardziej, że atrakcji nie brakowało. Po pokonaniu ścieżki edukacyjnej, dzieci mogły aktywnie spędzić czas na dużym placu zabaw, pełnym zjeżdżalni, huśtawek, drabinek itp. Właściwie byliśmy jedyną wycieczką i jedynymi zwiedzającymi, stąd R. wraz z klasą mógł poszaleć na całego:-)

Tu kończy się ścieżka edukacyjna...
Ok.13.30 głodni pomaszerowaliśmy na obiad, a potem na projekcje w kinie 5D. Wcześniej jeszcze zwiedziliśmy oceanarium, gdzie mogliśmy podziwiać ogromne wodne stwory. Końcowy, ósmy ekran, dostarczył wszystkim najwięcej wrażeń, bo podpływający (niby) rekin uderzał paszczą w szybę pozorując jej pęknięcia. Po kolejnym spotkaniu z szybą na nas zgromadzonych na specjalnej platformie trysnęła woda. Dzieci piszczały... Dramatyczności całej scenie dodał ruch samej platformy. To chyba dzieciom najbardziej zapadło w pamięć:-)

Kino 5D, czyli emocji moc!!!
Równie dramatyczne były projekcje w kinie na terenie Jura Parku, gdzie zaproponowano nam krótki film o Robin Hoodzie,a potem wirtualną podróż wagonikiem po szynkach w podziemiach. Tu też emocji nie brakowało!!!

Pamiątka z warsztatów paleontologicznych
Czas spędzony w Krasiejowie minął bardzo szybko. Niestety nadeszła pora powrotu do domu. Tam czekała na nas Mała M. z babcią, która tego dnia odebrała naszą pięciolatkę z zerówki. Mała M. była dumna z faktu, że babcia tego dnia przyjdzie właśnie po nią. Cieszę się zatem, że dla obu pociech (a także i dla mnie) był to pełen wrażeń dzień. Przywieźliśmy także małą pamiątkę dla naszej pięciolatki, która w tej wycieczce nie uczestniczyła, ale z którą chętnie wybierzemy się na rodzinną wyprawę do Krasiejowa.

Taka łączona wycieczka dziecko-rodzic to wspaniały pomysł, godny naśladowania!!!
Do miłego usłyszenia!!!

wtorek, 16 września 2014

Piątek ... prawie zwyczajny:-)

Po weekendowej przerwie pora choć w skrócie napisać, jak minął nam słoneczny weekend września. Pogoda wyjątkowo nas zaskoczyła, więc mogliśmy tradycyjnie już w piątkowy poranek pędzić do szkoły na hulajnogach. Mała M. i R. mknęli z przodu, a ja maszerując dziarsko próbowałam dotrzymać im kroku. Dzięki takiej formie pokonywania długiej drogi do szkoły, już od rana wszyscy bez wyjątku mają małą porcję ruchu i okazję do przewietrzenia swych dróg oddechowych:-) Póki co nie spóźniamy się, zwłaszcza w dni, gdy nasza pięciolatka rozpoczyna zajęcia lekcją religii o 7.30 (!).

Skoro już o Małej M. mowa to im bliżej końca tygodnia, tym trudniej było jest rozstać się ze mną o poranku. Mam jednak nadzieję, że gdy wreszcie ziści się jej marzenie o znalezieniu sobie bratniej duszy spośród rówieśników to łatwiej będzie jej przeżyć rozłąkę, wiedząc, że w towarzystwie koleżanki (lub kolegi:-)) miło spędzi czas. Dobrze, że R. już na tyle duży, że nie marudzi, że do szkoły trzeba co rano wstawać. Różnie to w poprzednim roku bywało, gdy przychodziło do wstania z łóżka skoro świt. Może fakt, że jego młodsza siostrzyczka też musi spełniać co dzień swój szkolny obowiązek działa mobilizująco na naszego ośmiolatka?

Dobrze, że nie marudzi z rana, bo codzienne wstawanie ok. 5.30 jest dla mnie małym wyzwaniem, a do tego dochodzi presja, by zdążyć na czas zaprowadzić dzieci do szkoły. I tak muszę nadal każdego rano mobilizować do w miarę sprawnego działania, co nie jest łatwym zadaniem, gdy nawet mojego ośmiolatkowi co dzień przypominać trzeba, by raczył odnieść ze stołu talerze po śniadaniu:-), a także po innych posiłkach.

Niby tylko trochę zakupów, ale było co nieść:-)
Piątek zatem niczym szczególnym nie wyróżniał się spośród pozostałych dni tygodnia. Zaraz po odprowadzeniu dzieci do szkoły, popędziłam na targowisko zakupić świeże owoce i warzywa. Jakże miło mi się spacerowało między pachnącymi wokoło stoiskami. I tak wrzucałam sobie do toreb to i tamto. Dopiero gdy przyszło mi zatargać owe zakupy do domu, zdałam sobie sprawę z tego, jak wielkim ułatwieniem od lat był wózek dziecięcy. Wrzucałam tornistry, zakupy ... i nawet nie czułam, ile musiałabym  normalnie nosić w rękach. Chyba nabycie wkrótce wózeczka na zakupy jest koniecznością:-)))



Na dodatek tego dnia rano przyniosłam ze szkoły pożyczone książki - dwa opasłe tomy opowieści o przygodach Hani Humorek. Było zatem co nieść, ale cóż .... Ważne, że znów mamy coś ciekawego do czytania.

R. ćwiczy rysowanie do góry nogami:-)

Po powrocie z targu zajęłam się pracami domowymi, by potem zdążyć spokojnie z dziećmi zjeść obiad i na 16-tą zaprowadzić naszego ośmiolatka do pracowni plastycznej. R. jednak nie miał ochoty iść gdziekolwiek. Miał już własny plan zabaw na piątkowe popołudnie. Nie miał jednak wyjścia:-) Kupiłam karnet na cały miesiąc i nie mogę pozwolić na to, by opuszczał zajęcia. Choć cena zmroziła mnie nieco (no ale materiały plastyczne do tanich nie należą!!!!), to chcemy, by w nich uczestniczył. Wcześniej był w innym miejscu kilka razy na zajęciach tego typu, ale miałam wrażenie, że w domu mógłby śmiało wykonywać proponowane tam prace. Teraz zaś ma możliwość uczenia się pod okiem fachowca:-) Proponowana forma bardzo mi odpowiada.

Też w pracowni coś sobie rysował po swojemu:-)
 Jedyny problem to nakłonić R. do wyjścia z domu, nawet na te piątkowe zajęcia, które lubi. On chciałby tylko po lekcjach siedzieć w domu i oddawać się wymyślonym przez siebie przyjemnościom. Ostatnio budował z klocków kolejne latające maszyny, sprawdzał właściwości węgla do rysowania temperując go do formy pyłu, którym następnie wypełnił swą ciężarówkę. Jak widać wyobraźnia podsuwa naszego ośmiolatkowi różnorakie pomysły, z którymi czasem niestety nie dzieli się ze mną... jak choćby ów ładunek węgla. Grunt, że ani ściany ani meble nie ucierpiały w wyniku owego eksperymentu:-))) Niby nic takiego. Wystarczy zaopatrzyć się w kawałek tektury czy nawet pojemnik, ale naszemu ośmiolatkowi szkoda czasu aż na takie przygotowania. Droga od pomysłu do realizacji jest nadzwyczaj krótka:-))) Chyba prawdziwi artyści już tak mają:-)))

PRACA zrobiona w trakcie zajęć - prezent dla MAMY (i jako przeprosiny za niegrzeczne zachowanie przed wyjściem:-)))
Na szczęście drogą delikatnej perswazji :-) udało mi się zachęcić R. do udziału w zajęciach plastycznych. Zaprowadziłam R., a z Małą M. dwie godziny spędziłam na drobnych zakupach i na zabawach na świeżym powietrzu. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą jakiejś książki, by przysiąść na ławce i oddać się lekturze. Jednak nadarzyła się okazja, by uciąć sobie pogawędkę z jedną mamą. Zmęczenie całotygodniową bieganiną dawało mi się jednak we znaki i marzył mi się w miarę rychły powrót do domu. Jednak w międzyczasie okazało się, że moja druga połowa nie zdąży dojechać, by na czas odebrać R. z zajęć i musiałam z Małą M. pognać znów do pracowni plastycznej. UFF!!!

Gdy weszłam do pracowni, ogromnie ucieszyłam się z pracy, którą R. wykonał podczas zajęć. Tematem było narysowanie martwej natury ... Kwiaty i owoce leżały na stole:-) Nie ukrywam, że praca tak do końca nie była samodzielna, bo pani prowadząca narysowała lekko ołówkiem kontury słoneczników. Całą jednak resztę R. narysował sam. Jak dla mnie - rewelacja!!!! Pani pochwaliła go za trafny dobór kolorów... Oprawię sobie ów obrazek w ramkę i powieszę w pokoju. Będę miała własną galerię prac mego ośmiolatka-artysty.

Mała M. też zaraz po powrocie do domu też chciała spróbować swych sił w rysowaniu do góry nogami.


I stworzyła taki oto obrazek. Bardzo mi się spodobała owa wizja domu, ale słoneczko widzę, coś w innej konwencji wykonane:-) Cieszę się jednak, że Mała M. próbuje naśladować brata, a często - zwłaszcza swą systematycznością - sama działa na niego motywująco. Jak choćby w piątek, gdy R. nie miał ochoty siadać do lekcji, Mała M. usiadła przy stole, sama wyjęła książeczkę dla 6-latków* i rozwiązywała sobie zadanie za zadaniem.





No cóż.. mam nadzieję, że Mała M. to właśnie po mamusi ma owo zamiłowanie do systematycznej pracy:-)))

Tym optymistycznym akcentem żegnam i zapraszam na kolejny wpis (już niebawem)!!!

*Wiem i potrafię. Elementarz 6-latka, Dorota Krassowska, Skrzat, Kraków 2009,2010,2011

czwartek, 11 września 2014

Czwartek w szkole i nie tylko:-)

Czwartek upłynął równie błyskawicznie jak kilka poprzednich dni. To już chyba takie tempo życia i z tym jakoś pogodzić się trzeba:-) A skoro już o upływie czasu mowa to głównym punktem dnia była kontrolna wizyta u specjalisty z R. i temu zadaniu podporządkowany był cały plan dnia. Z tego też powodu musiałam oboje zwolnić dziś szybciej z zajęć, by zdążyć wrócić do domu, zjeść obiad i na czas dotrzeć na przystanek autobusowy. Podróż zabrała nam blisko godzinkę, ale zleciała nadzwyczaj szybko, bo tuż przed wyjściem z domu do torby wrzuciłam kolejną książkę z serii detektywistycznych zagadek Lassego i Mai, które należą do jednych z ulubionych w księgozbiorze naszego ośmiolatka. Wcześniej już zaczął nawet sam ją czytać, ale dziś przeczytaliśmy ją w podróży, najpierw autobusem, a potem autem (z tatą).

Jedna z ulubionych serii książek naszego ośmiolatka:-)
Zanim jednak spotkaliśmy się w umówionym miejscu, z powodu deszczowej aury i konieczności godzinnego czekania na mą drugą połowę, która miała nas zawieźć do lekarza, zaprowadziłam dzieci do hipermarketu. Tu pokrążyliśmy nieco między półkami. Dzieci, jak można było przypuszczać, skupiły się na myszkowaniu w dziale z zabawkami.

Klocki dla R. 
 Tu R. znalazł dla siebie w dobrej cenie zestaw klocków,

Śniadaniówka - nowy nabytek Małej M. :-)
a Mała M. - śniadaniówkę. Marzy o takiej, bo jak dotąd do szkoły nosiła pudełeczko po lodach. Mówi jednak, że wszyscy mają takie specjalne pudełko na śniadanie. Teraz wreszcie i ona ma podobne!!! Przy okazji rozglądnę się jeszcze za jakimś barwnym bidonem, bo wiem, że też by chciała właśnie w nim nosić do szkoły herbatę. Termosik się nie sprawdził, bo gdy kropla spadła na stół Mała M. wybuchnęła płaczem. Dziś też miała ,,łzawy'' dzionek, bo aż dwukrotnie rozpłakała się podczas czasu wolnego w ramach zajęć, tłumacząc się tęsknotą za mamą. Oj, samej mi się smutno zrobiło, gdy to usłyszałam od pani wychowawczyni, a potem powiedziała mi o tym sama Mała M. i ponownie wybuchnęła płaczem. Myślę, że jest to spowodowane tym, że wczoraj wieczorem na 3 godziny wybyłam z domu, a dzieci zostały pod opieką taty. Rzadko ostatnio zdarzało się, że byłam poza domem aż tak długo:-) Mała M. płakała, gdy wychodziłam. Podejrzewam, że ów płacz w zerówce to takie połączenie wczorajszego smutku z tęsknotą za czasem spędzanym wcześniej głównie z mamą:-)))



RODZINA W KOMPLECIE!!! (DUŻE USZY, bo niedawno ciocia rzekła, że na rysunkach uszu brak... to teraz są ogromniaste:-)))
Już nie mogę się doczekać weekendu, by znów więcej czasu spędzić z moimi pociechami: zagrać w gry planszowe, poczytać więcej, a także wspólnie zbudować z klocków zakupioną jakiś czas temu małą ciężarówkę. Na słoneczną aurę, zgodnie z prognozami, raczej nie ma co liczyć, a zatem zapowiada się weekend wypełniony zajęcia z moimi pociechami w domowych pieleszach. Czas pokaże!!!

Po tak aktywnym dniu jak dziś, czyli koniecznością wyjazdu z obojgiem dzieci do lekarza (Mała M. do towarzystwa:-)), spokojna końcówka tygodnia jest wręcz pożądana. Już sama z utęsknieniem wyczekuję soboty, by nie musieć zrywać się przed budzikiem ... już o 5.20.

Anioł Stróż w towarzystwie dzieci i ... zwierzątek:-)))
Na deser kilka zwierzaków rysowanych rączką Małej M. w zeszycie do religii!!! Jak dla mnie - pierwsza klasa!!! Jak na nie patrzę to mi się zaraz nastrój poprawia:-))

Do miłego usłyszenia:-)))




środa, 10 września 2014

Trzy dni w wielkim skrócie:)))

Właśnie usiadłam przed komputerem i ... uzmysłowiłam sobie, że to już ŚRODA. Nawet nie wiem kiedy  i gdzie w tej gonitwie umknęły mi właściwie trzy dni. Przyznaję, że spędziłam je nader aktywnie, bo zarówno we wtorkowe jak i w środowe przedpołudnie, po odprowadzeniu mych pociech do szkoły, nadrabiałam towarzyskie zaległości. Ogromnie się cieszę, że pozwoliłam sobie na takie chwile, tym bardziej, że z obiema koleżankami już kilka miesięcy się nie widziałam. Problem jedynie w tym, że choć miło spędzałam czas gdzieś tam ciągle w głowie zapalała się czerwona lampka, że zamiast siedzieć w domu i nadrabiać zaległości w porządkach udzielam się towarzysko:-) Chyba za rzadko wychodzę skoro mam wyrzuty sumienia, że nie latam po mieszkaniu na miotle i nie wymiatam kurzu z jego rozlicznych zakamarków:-))) Dla odmiany jutro dzień porządkowo-roboczy. Dla zdrowej równowagi:)))) Zaraz po odprowadzeniu dzieci do szkoły zamieniam się w praczkę, sprzątaczkę i kucharkę. Trzy w jednym!!!

Tyle o mnie... jeśli zaś mowa o naszych pociechach to oboje dziennie rano dzielnie maszerują do szkoły. Dziś pojechały na hulajnogach. Małej M. bowiem ciężko tak daleko pędzić pieszo rano. Dzięki owemu jednośladowi oboje mkną przed siebie niczym strzały. Zdecydowanie mniej się męczą, a droga do szkoły jakoś nam szybciej mija. Chyba też zacznę jeździć na hulajnodze z nimi:-)

Największą frajdę sprawia im jazda w drodze powrotnej. Wówczas śmigają na swych hulajnóżkach niczym wiatr, próbując przy okazji rozmaitych wyczynów, których z racji słabych nerwów czasem wolę nie widzieć:-))) Myślę, że takie pokonywanie drogi ze szkoły to także świetna okazja na odreagowanie szkolnych stresów, zwłaszcza dla R., który w szkole jak aniołek, a po lekcjach w domu - chwilami rogatego diabełka przypomina:-) Co dzień po lekcjach najpierw musi w domu zająć się czymś, co ze szkołą ma niewiele wspólnego zanim nabierze ochoty na odrabianie lekcji.

Mała M. zaś pilnością swą mnie zadziwia. Wczoraj zaraz po powrocie do domu przypomniała mi o zadaniu domowym, które polegało na znalezieniu w domu przedmiotów o kształtach różnych figur geometrycznych. Chodziłyśmy zatem od pokoju do pokoju w poszukiwaniu prostokątów, kół, trójkątów i kwadratów. Dziś wróciła bez zadania domowego, ale zaraz po wejściu do domu upomniała się o porcję ćwiczeń. Sama znalazła książeczkę dla sześciolatków i ... najpierw czytała polecenie, a potem rozwiązywała zadanie za zadaniem. Sama przyjemność mieć taką córeczkę w domu:) Wczoraj także mnie zaskoczyła, gdy podczas pierwszej lekcji gry na pianinie pod okiem babci, cierpliwie ćwiczyła naukę nazw klawiszy, a potem granie kilku dźwięków piosenki ,,Panie Janie''. Chyba - nieskromnie mówiąc - ma jednak także coś po swej mamusi:-)))) R. też miał się uczyć grać, ale po dwóch minutach babcia zrezygnowała, bo wnuk nie bardzo chciał stosować się do jej poleceń:-) Nauka naszego ośmiolatka - jak widać - to już nieco twardy orzech to zgryzienia:-)))

Póki co raduję się każdą chwilą, gdy po powrocie ze szkoły uda się nam wieczorem znaleźć czas na czytanie do snu, a czasem i wcześniej. Nie ukrywam, że ogromnie brakuje mi tej Małej M. w domu. Przez te pięć lat byłyśmy razem od rana do wieczora. Jednak nadeszła pora, by wreszcie poszła w świat. Tym bardziej, że to towarzyska duszyczka:-) Dobrze, że chętnie maszeruje do zerówki. Tu nadal jeszcze nie znalazła sobie koleżanki, ale ludzkie relacje to kwestia trudna .... i wymagająca czasu. Nic na siłę:-) Trzymam kciuki i czekam na dzień, gdy powie, że ma jakąś bratnią duszę!!!

Tyle na dziś, bo pora już późna, a znów jutro skoro świt wstać trzeba...

Nasz wczorajszy zakup - po jednym dla każdego:-)

Na deser powiedzonka dwa:

1. W piątek Mała M. chciała, jeszcze na gorąco, pochwalić się, że ze swoją klasą była na czytaniu ,,Trylogii'' w auli. Gdy tylko zobaczyła R. i mnie, podbiegła do nas i rzekła:

A wiesz, R., że byliśmy w SAUNIE!!!!???

2. Mała M. często wybiega myślami do przyszłości. Ostatnio zapytała mnie:

Mamo, czy jak będę duża to będę musiała ROZSTAĆ się z tym domem???

Uspokoiłam ją, że może mieszkać pod naszym dachem jak długo tylko chce, nawet gdy będzie dorosła:-)))
Jednak, gdy słyszę takie pytanie z ust pięciolatki to zawsze łezka gdzieś tam kręci mi się w oku:-)))













wtorek, 9 września 2014

Niedziela w domowych pieleszach...:-)

Niedzielę spędziliśmy, mimo słonecznej pogody, w domowych pieleszach, a ja głównie w kuchni. Na szczęście do przygotowywania śniadania udało mi się zaangażować wszystkich, i dużych i małych. R. smarował pieczywo masłem, Mała M. kroiła pomidory obrane ze skórki przez tatę.

Kanapki cała RODZINKA takie właśnie zrobiła!!!
Przy tylu chętnych do pomocy, praca szła wyjątkowo sprawnie. Jakże przyjemnie było zasiąść do niedzielnego śniadania mając świadomość, że każdy miał udział w jego przygotowaniu. Muszę koniecznie wprowadzić ów pomysł jako niedzielny rytuał:-)

Chwilka na AUTOPORTRET!!! Mała M. nie traci czasu nawet w niedzielę!!!
Pozytywnie nastrojona takim dobrym dnia początkiem, zajęłam się planowaniem kolejnych posiłków. Tym sposobem utknęłam w kuchni na dobre:-) Chciałam bowiem upichcić dla moich domowników coś szczególnego, czyli pizzę i upiec torcik. Oba specjały wymagają nakładu pracy i czasu, stąd większość dnia upłynęła na domowo-kuchennej krzątaninie. Żal mi jednak było dzieci spędzających słoneczny dzień w domu. Na szczęście udało mi się zachęcić moją drugą połowę do zabrania R. i Małej M. na pobliskie boisko, by pojeździć na rowerze i pobiegać za piłką. Wrócili po godzinie. Nasza pięciolatka z płaczem, bo skręciła na rowerze mając za małą prędkość i zaliczyła upadek. Jakoś to mnie nie dziwi, bo Mała M. jakoś często wraca z jakimś urazem z zabaw na świeżym powietrzu:-)

PIZZA - z kurkami po raz pierwszy!!!
Po aktywnie spędzonym czasie moje pociechy zabrały się za robótki ręczne. Otóż R. w piwnicy natknął się na bożonarodzeniowe ozdoby choinkowe do samodzielnego wykonania. Takiej okazji do zabawy to nasz ośmiolatek nie przepuści:-) Zaraz usiadł przy stole i zaczął kleić i szyć na całego. Szło mu  to niebywale sprawnie. W mig zawieszka ze świętym Mikołajem była gotowa.

Ciut ślepy jeszcze Mikołaj:-)
Mała M. też bardzo chciała spróbować swych sił w zabawie z igłą i nitką. Tu potrzebna była początkowo pomoc.
Małe rączki szyją:-)
 Jak na pięciolatkę, radziła sobie świetnie i ... właściwie samodzielnie wykonała ozdobę z bałwankiem.

Bałwanek Małej M. :-)
Miło nam się pracowało w to niedzielne przedpołudnie. Dzieci miały zajęcie, a ich towarzystwo umilało mi spędzany w kuchni czas.

TORCIK na niedzielne łasuchowanie:-)
Po pysznej pizzy i porcji ciasta na deser znalazł się czas na wspólną lekturę ... Brakowało mi jedynie samotnej rowerowej przejażdżki. Cóż może kolejnym razem uda mi się wybyć gdzieś na dwóch kółkach, by nacieszyć się póki co słoneczną aurą u schyłku lata. Dzień zakończyliśmy uczestnictwem w wieczornej Mszy św. Potem już nie pozostało nam nic innego niż rozpocząć przygotowania do poniedziałkowego startu w szkolną rzeczywistość.


Na dobre zakończenie dnia nie mogło zabraknąć rodzinnej scenki rysowanej ręką Małej M. Tym razem nasza pięciolatka stworzyła portret rodziny KRÓLIKÓW na NARTACH!!! Rewelacja!!!

Tym optymistycznym akcentem kończę relację ze świętowania niedzieli w rodzinnym gronie:-)




poniedziałek, 8 września 2014

Sobota w domu i nie tylko:-)

Sobotni poranek rozpoczęliśmy pracowicie nieco, bowiem Mała M. zbudziła się dość wcześnie i gotowa była do pracy i zabawy. Zaraz też zaproponowałam jej wspólne granie w zgadywanie zagadek (,,Nowe zagadki Smoka Obiboka''), a potem chwilę pouczyłyśmy się angielskiego. Coś ciężko mi wciąż jeszcze o regularne lekcje, więc gdy tylko mam chwilkę i pomysł w głowie, siadamy na pięć minutek i uczymy się obcej mowy:-)

Poranna porcja zagadek na rozruszanie szarych komórek:-)
Potem zajęłam się śniadaniem, a Mała M. przeniosła się do swojego łóżka. Tam rozłożyła poduszki, posadziła przy nich swe maskotki (Myszkę Minnie też!) i rozegrała z nimi rundkę zgadywanek.


Teraz to ona czytała zagadki, a jej podopieczni mieli zgadywać. Zabawa dość szybko się znudziła, ale przy okazji nasza pięciolatka znów mogła pogimnastykować się w czytaniu:-)

Teraz pora, by Minnie rozwiązała zagadkę:-)
W międzyczasie wstał R., który o żadnej nauce w sobotę raczej słyszeć nie chciał, zwłaszcza o poranku. Od samego wyjścia z łóżka bowiem miał już gotowy pomysł na zabawę, czyli sklejanie plastikowego modelu bombowca. Nawet nie wiem, gdzie go znalazł. Chyba to upominek zakupiony kiedyś na jakąś okazję. Nasz ośmiolatek uwielbia takie wyzwania. Gdyby tylko jeszcze zechciał najpierw zrobić poranną toaletę i przebrać się z piżamy. Oj .... znów trzeba było prosić i przypominać. Ciężkie życie mamy chłopca z głową stale pełną pomysłów:-)

Model F 19 złożony przez R. :-)
Najważniejsze, że model został złożony samodzielnie. Cieszę się, że R. potrafi się na tyle skoncentrować, by poradzić sobie ze sklejeniem tak drobnych części. Sam rozpakował zestaw, wyciął kolejno części, no i posklejał wszystko, tak jak trzeba. Nadal jednak nakłada zbyt dużo kleju, który wycieka i zasycha na modelu. Nie bardzo też chce słuchać rad taty, który na sklejaniu ciut się zna:-) Ośmiolatkowi ciągle wydaje się, że sam wie lepiej:-))) No cóż...

Po śniadaniu zostawiłam dzieci z tatą, by szybko zrobić niezbędne zakupy. Reszta dnia upłynęła w domu na czytaniu, rysowaniu i drobnych pracach porządkowych. Wieczorkiem zabrałam dzieci na nowe osiedle z pięknymi placami zabaw. Ja zasiadłam z książką na jednej z ławek, a moje pociechy wspinały się na dobre. Nie mogłam rzecz jasna do końca skupić się treści, bo wyczyny Małej M. i R. wymagały choć odrobiny nadzoru:-) Najważniejsze jednak, że mieli okazję wybiegać się i powspinać po drabinkach, pohuśtać na różnego rodzaju huśtawkach i poszaleć nieco.

Po kolacji zaś, w ramach rodzinnego wieczoru, zaprosiłam wszystkich na wspólne oglądanie jednego z odcinków Wojciecha Cejrowskiego ,,Boso przez świat''. Wybrałam początek całej serii o Ekwadorze. Już kiedyś widziałam ten program, więc chwilę przed projekcją usiedliśmy przy globusie i pokazałam dzieciom, gdzie ów odległy kraj leży no i rzekłam słów kilka o równiku, bo to właśnie on był tematem przewodnik tego odcinka. Zarówno Mała M. jak i R. z uwagą śledzili, co działo się na ekranie, zatem będziemy kontynuować takie wspólne rodzinne palcem po mapie wędrowanie:-)))

Do miłego usłyszenia...



Piątek artystyczny nieco:-)

Pierwszy weekend września minął nadspodziewanie szybko. Sama się zastanawiam, co się w tych dniach wydarzyło, bo nigdzie się nie wybraliśmy, nic specjalnego nie robiliśmy, a tu już niedzielny wieczór i o powrocie do szarej rzeczywistości pomyśleć pora. Zacznę zatem od piątkowego popołudnia...

Otóż tuż po szkole powędrowaliśmy na chwil kilka na plac zabaw, żeby odreagować kilkugodzinne siedzenie w ławce i nacieszyć się słoneczną aurą. Potem obiad i ... pędem na zajęcia plastyczne, które od niedawna prowadzi nasza znajoma. Mieliśmy okazję uczestniczyć w nich już w trakcie wakacji. Teraz jednak zaprowadziłam naszego ośmiolatka na zajęcia w utworzonej właśnie grupie dla 6-8 latków. Od kilku lat bowiem obserwujemy, że R. lubi wykonywać wszelkie prace plastyczne. Dwa lata temu przez kilka miesięcy uczestniczył w zajęciach koła modelarskiego, gdzie sklejał papierowe modele. Marzy mu się jednak (chyba) prawdziwa nauka rysunku. 

Pierwszy rysunek Małej M. dla swojej Pani z zerówki:-)
I tak w piątkowe popołudnie zostawiłam go na zajęciach, a sama z Małą M. pognałam do przychodni sprawdzić stan gardła i ,,pochwalić się'' odkrytym w piątkowy poranek katarem:-) Okazało się, że antybiotyk działa i Mała M. będzie wkrótce w formie. Jakże miło było teraz wrócić do domu i nacieszyć się towarzystwem naszej rezolutnej pięciolatki. Był czas na oglądnięcie ,,Muminków'', krótką lekcję angielskiego i wspólne czytanie. Kiedyś tak właśnie spędzałyśmy czas, gdy R. był w szkole. Teraz już o takie chwile trzeba zabiegać gdzieś pomiędzy szkolnymi i domowymi obowiązkami:-)

Nasza krótka lekcja angielskiego:-)
Po dwóch godzinach ze swych pierwszych zajęć wrócił z tatą nasz ośmiolatek. Od wejścia do domu opowiadał, jak spędził ów czas, a mi wręczył kilka kartek papieru. Z przyjemnością obejrzałam jego prace. Głównym tematem było narysowanie domu. Bardzo mi się spodobał jego rysunek, a jak dowiedziałam się, że było to rysowanie domu  DO GÓRY NOGAMI to byłam pełna podziwu. Sama bym tak nie narysowała:-) Jak dla mnie - super!

Cała praca była wykonana kredkami akwarelowymi. Nie miałam pojęcia, że takie w ogóle istnieją:-) Najpierw zatem powstał rysunek wykonany kredkami, które potem zostały rozmyte za pomocą pędzla. Efekt bardzo mi się spodobał!!!





 Inne rysunki też mi przypadły do gustu. Był tam rysunek bloku,



domku z krzywymi oknami ... 



i nawet jakieś wizerunki twarzy stworzył nasz mały artysta:-) Miały być same figury geometryczne, ale R. przerobił je na swój sposób. Ciekawa jestem dalszych jego poczynań w dziedzinie rysunku, malarstwa i rzeźby:-)


Niestety dla Małej M. nie ma oferty zajęć, ale w trakcie wakacji także nasza pięciolatka miała tam swoje przysłowiowe pięć minut. Najpierw bowiem mogła pochwalić się, jak doskonale radzi sobie z kolorowaniem, 

Żółw kolorowany łapką Małej M.
a potem dostąpiła niebywałego zaszczytu, jakim było malowanie na najprawdziwszej w świecie sztaludze. Jakaż ona była szczęśliwa!!!


Najpierw powstał zimowy pejzaż z mamą (chyba) z dzidziusiem w brzuchu, za którą kroczy - jak podejrzewam - mały R.



Potem, na życzenie pani prowadzącej, Mała M. wprowadziła więcej barw, tworząc równie sympatyczny obrazek:-) Tu już i kredki i farby poszły w ruch.


Nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć ulubionej tematyki Małej M., czyli wózeczka  i wysokich obcasów. Zobaczcie sami:-)!!!!




Owe wakacyjne zajęcia zakończyliśmy wówczas przygotowaniem ramki na odlew z gipsu. Lwa kilka dni wcześniej zrobił z gliny nasz ośmiolatek z tatą. Po tak atrakcyjnych zajęciach w lipcu, teraz R. bardzo chce doskonalić swe plastyczne zdolności na zajęciach u pani D. :-)

Do miłego usłyszenia!!!