sobota, 30 sierpnia 2014

Ostatni tydzień wakacji w wielkim skrócie:-)

Oj... dawno mnie tu nie było... Najpierw wakacyjny wyjazd nad morze, potem kilka dni w domu, by znów na kilka dni wybyć w rodzinne strony. Od tygodnia zaś już prawie jesteśmy w miejscu, ale poszukiwania podręczników, zakupy szkolnych artykułów i wizyty u lekarzy (te planowane i nieplanowane) zupełnie nas pochłonęły.

Tydzień rozpoczęliśmy odwiedzeniem szpitalnego oddziału okulistycznego, bo podczas przejażdżki na hulajnodze Małej M. wiatr sypnął jakimś drobiazgiem w oko. Przez kilka godzin płukaliśmy obolały narząd, ale wieczorem ból nadal się utrzymywał (miejscowy lekarz odmówił przyjęcia na prywatną wizytę tłumacząc się duża ilością pacjentów!!!! mimo, że pani rejestratorka słyszała płacz naszej pięciolatki podczas rozmowy). Nie było innego wyjścia niż wsiąść do wozu i o 21-ej udać się do stolicy Dolnego Śląska na dyżur okulistyczny. R. spał w aucie, a Mała M. z tatą powędrowała do szpitala. Po 1,5 h siedzenia wrócili, by oznajmić mi, że kolejka jest dłuuuga na kolejne 2-3 godziny siedzenia. Na szczęście tuż przed północą pani okulistka zawołała: Teraz dzieci!!! i Mała M. wreszcie mogła zostać zbadana. Ciała obcego w oku nie znaleziono, ale za to dopatrzono się zapalenia spojówki. Czekał nas zatem jeszcze zakup kropli i ... około 00.30 wróciliśmy do domu.

Kolejne dni tygodnia minęły równie szybko. Miłym akcentem były odwiedziny u naszych przyjaciół z trojgiem dzieci, gdzie Mała M. i R. mogli znów nadrobić towarzyskie zaległości. Dzieci bawiły się wyjątkowo zgodnie, a na zakończenie ,,żeńska ekipa'' przygotowała dla rodziców i gości baletowy występ. Wszystkie małe damy wystąpiły w iście balowych sukniach tańcząc z gracją w rytm muzyki. Widowisko - pierwsza klasa!!!

Resztę tygodnia zdominowały zakupy szkolnych artykułów, prace domowe, nadrabianie zaległości w praniu i segregowaniu stert ubrań ... Mimo wszystko starałam się znaleźć czas na krótkie choć spacery z dziećmi, no i - rzecz jasna - na wspólne chwile z książką. Już teraz myślę, że gdy z początkiem września nasza pięciolatka rozpocznie naukę w zerówce bardzo brakować mi będzie jej w domu. Od lat byłyśmy razem ... nawet gdy odprowadzałyśmy do szkoły R., ona wracała ze mną, siadała na kanapie i często umilała mi czas czytając sobie bądź też opowiadając treść przeglądanych książek. Trudno mi będzie się teraz przyzwyczaić do tego, że nasza najmłodsza latorośl rozpoczyna szkolną edukację i ... czas na czytanie RAZEM będzie jeszcze bardziej cenny i wyczekiwany (chyba przeze mnie najbardziej):-)))

Dziś także kończyłam kompletowanie szkolnych wyprawek. Największym zaś wezwaniem było znalezienie butów na uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego dla naszych pociech. R. już wczoraj szukał obuwia, ale żaden fason jakoś nam nie odpowiadał. Mała M. zaś po przymierzeniu dziś kilku par butów w trzech sklepach wybiegła z jednego z nich skacząc niczym radosny szczygiełek na wiosnę.


Znalazła bowiem buty, jak określiła, ,,mamskie'', czyli w stylu damskich butów noszonych przez mamę na specjalne okazje:-)
Była taka szczęśliwa!!!!!! W domu nie mogła się doczekać chwili, gdy wieczorem zrobiłam przymiarkę, czyli pozwoliłam jej wskoczyć w odświętny szkolny strój. Wybrałyśmy najlepiej pasującą bluzkę, sukienkę (super prezent od naszej wakacyjnej małej przyjaciółki - O. i jej mamy!!!!!), białe rajstopy i ... nowe buty. Jakaż była jej radość. Spacerowała w tym stroju od pokoju do pokoju i kolejno wypytywała tatę i brata, czy pięknie wygląda:-) Widzę jak bardzo już ciągnie ją do szkoły. Nie ma się co dziwić, bo towarzyska z niej osóbka, a do przedszkola nie chodziła, więc teraz będzie miała okazję nadrobić towarzyskie zaległości! Cały dzień upewniała się, czy to już aby na pewno pojutrze jest ów ,,wielki'' dzień!!!

R. jakoś nie pała entuzjazmem na myśl o pierwszym dniu września. Jego pokój jakoś także nie wskazuje, że kończą się czasy beztroskich zabaw i trzeba zacząć odgruzowywanie swego królestwa:-) Póki co czeka na niedzielę i chyba na tatę, który wybawi go z opresji uprzątnięcia owego bałaganu. Zanim jednak to nastąpi dziś przez dzień cały w wolnych chwilach (zaliczył także piknik lotniczy!!!) budował rozmaite pojazdy z klocków lego.

Samoloty R. :-)
Do owych konstrukcyjnych zabaw zachęciła go zapewne wypożyczona wczoraj z biblioteki o budowlach lego. Mała M. też ostro wzięła się za budowanie i choć w oczach brata nie uchodzi za wielkiego konstruktora dziś doczekała się wyrazów jego uznania (!!!) po tym, gdy po kilku chwilach samotnego ślęczenia nad klockami zjawiła się przed nami z dwoma pojazdami. R. aż nie mógł uwierzyć i wołał:

Ja też chcę takie autka!!!

Tak, tak... R. najwyraźniej wcześniej nie doceniał możliwości swej młodszej siostrzyczki!!!!:-)

Niczego sobie autka Małej M. :-)))
Widocznie tym konstruktorskim posunięciem zyskała w jego oczach, bo zaraz potem razem siedzieli i zgodnie (!) budowali kolejne pojazdy. Uwielbiam te chwile, gdy panuje między nimi zgoda, a z pokoju dochodzą ich radosne śmiechy czy rozmowy. Nie omieszkałam oczywiście pochwalić ich za te chwile zabawy we dwoje. Wzmacnianie dobrych zachowań to bowiem rzecz niezmiernie istotna:-) Może zachęci do kolejnych wspólnych inicjatyw.


Mała M. też lubi, naśladując poczynania brata, czasem coś skonstruować (jak choćby nowatorski pojazd z klocków lego przed kilkoma dniami), czy

Śmiała konstrukcja Małej M. :-)
zainspirowana wczorajszą kolejką linową z klocków w wykonaniu taty,



dziś z papieru zmajstrować wagonik-koszyczek, którym - po zawieszeniu na nitce - miała podróżować jej lala.

Koszyk-wagonik Małej M. :-)
Były także dziś chwile, gdy byłam z Małą M. sam na sam, najpierw wożąc ją po sklepach obuwniczych i papierniczych, a potem już w domu. Uwielbiam spędzać z nią czas. Jest w niej tyle radości życia, którą tak wspaniale potrafi się z nami dzielić. Znalazł się także czas na wspólną lekturę, bo po wczorajszej wizycie w bibliotece (połączonej z wizytą u specjalisty z R.) znów na stole pojawił się pokaźny stosik książek.


Dziś najpierw Mała M. przeczytała fragment książki o zabawnej śwince, która na pierwsze samodzielne zakupy się wybrała (,,Mela na zakupach'' Evy Eriksson wydana przez wyd. Zakamarki), a potem ja jej przeczytałam kolejną książkę o zabawnych przygodach psa w czerwonym berecie, zwanego Kostkiem (,,Kostek w cyrku''*).


Gdy tylko odczytałam ostatni wers, Mała M. pobiegła po kartkę, by na papierze uwiecznić głównego bohatera. Ogromną radość sprawiła mi owym rysunkiem, zwłaszcza, że swej mamie ów wizerunek Kostka zadedykowała!!!! Obrazek powiesiłam na lodówce i coś czuję, że z łezką w oku będę nań zerkać już od wtorku, gdy nasza Mała M. zasiądzie już na dobre w szkolnej ławie....

KOSTEK i jego najlepszy przyjaciel - pan PIĘTKA!!!!
Tyle zatem na dziś. Żegnam, ciesząc się na myśl o tym, że przed nami jeszcze jeden (co prawda, ale zawsze coś:-)) dzień WAKACJI.

Do miłego usłyszenia!!!

*Kostek w cyrku, Alex T. Smith, Hachette Polska, Warszawa, 2013





piątek, 15 sierpnia 2014

Spokojnie i świątecznie, czyli cisza w domu:-)

Świąteczny piątek minął wyjątkowo spokojnie... Zaczął się jednak ciut niespokojnie, gdy dzieci wpadły do sypialni, by ogłosić mi, że na ścianie jest pająk gigant. Były tak podekscytowane, że byłam pewna, że znalazły go w swoim pokoju. Okazało się jednak, że odkryły go na ścianie w okolicach okna w pokoju, gdzie słodko spał sobie tata. Po takiej wieści musiał wstać i zdjąć włochatego jegomościa ze ściany. Na dzieciach ów pająk musiał zrobić wrażenie, bo jeszcze podczas śniadania było słychać echa tej niewiarygodnej historii.


Wizyta pająka jakoś pozytywnie nastroiła mą drugą połowę, bo gdy ja zajęłam się przygotowywaniem śniadania, on z kilka skrawków papieru i z pomocą dwóch mazaków i nożyc sam zmajstrował pająka dla dzieci. W ramach żartu zawiesił go na ich piętrowym łóżku. Ale była zabawa!!!


Dziś w planach był obiad u babci, więc perspektywa spokojnego popołudnia i wieczoru bardzo mi odpowiadała. Zanim jednak zostałam sama i cieszyłam się odrobiną swobody, zabrałam dzieci na Mszę św. Czasu było mało, bo później dziś wstaliśmy. Trzeba było zatem sprężyć się nieco, by zdążyć. Mała M. jak zawsze nie miała problemu z wybraniem się na czas. W mig wskoczyła w odświętny strój (piękną sukienkę). R. zaś tak opóźniał wyjście, że w rezultacie trzeba było pod kościół podjechać autem. W międzyczasie w samochodzie nasz ośmiolatek na sucho kończył usuwanie resztek śniadania z okolic ucha i czesanie zmierzwionej czupryny. Udało się, ale jakieś trzy minutki spóźnienia mamy na sumieniu:-)


Wychodząc po Mszy spotkaliśmy naszych przyjaciół, którzy obdarowali nas bukietem świeżo poświęconych polnych kwiatów. Mała M. z dumą niosła je do domu. Zgodnie z naszym zwyczajem zabrałam dzieci na lody. Mała M. wybrała gałkę smurfowych lodów w kolorze turkusu. R. i ja zadowoliliśmy się średnią porcją włoskich lodów. Przypomniał mi się smak kręconych lodów z czasów dzieciństwa. Do dziś pamiętam panią, która wlewała do kubeczków pyszne śmietankowo-czekoladowe lody włoskie. Duże i kręcone. Jeszcze teraz na samą myśl o nich przełykam ślinę!!! Pamiętam, jak często po szkole stawałam w długim ogonku, by się nimi raczyć:-)))

Po powrocie do domu Mała M. i R. z tatą wybyli do babci, a ja mogłam oddać się lekturze i słuchaniu internetowych konferencji. Od długiego czasu głód duchowej strawy mi poważnie doskwiera, a okazji do słuchania niewiele. Teraz mogłam usiąść wygodnie i nastawić się na odbiór bez zakłóceń!!!


Nie chciałam jednak spędzić całego popołudnia w domu. Około 16-ej wybrałam się na krótką rowerową przejażdżkę, ale niestety była to najkrótsza wycieczka odkąd pamiętam.


 Trwała jedynie 30 minut. Zaczęło bowiem chmurzyć się i dość mocno wiać.


Bałam się, że nie dam rady w ulewie wrócić. Tym bardziej, że wiatr wiał mi w twarz i ciężko się jechało. Udało mi się jedynie dotrzeć do kościółka w Starym Górniku ... Kusiło mnie, by jechać dalej, ale gromadzące się chmury odstraszyły mnie nieco:-)

Wróciłam zatem, by w domowych pieleszach czytać i relaksować się, a nade wszystko korzystać z ciszy. Tyle zatem na dziś ...

Do miłego usłyszenia!!!


czwartek, 14 sierpnia 2014

Rysunkowo-książkowy czwartek :-)

Trudno uwierzyć, że to już pięć dni minęło od naszego powrotu z wakacji i wielkimi krokami zbliża się początek roku szkolnego. Póki co staram się korzystać z każdej wolnej od szkolnej bieganiny chwili. Już sama możliwość poleżenia w łóżku do 7.30 i dłużej to prawdziwy luksus. Dziś było podobnie... tyle tylko, że dzieciaki krążyły wokół mnie i nie bardzo dawało się relaksować, oddając się słuchaniu ciekawej konferencji.


Po pewnym czasie zrezygnowałam i ... wstałam. Mała M. bowiem bardzo chciała pokazać mi swe narysowane ostatnio prace. Jakże się cieszę, że zaczęła chętnie rysować. Najpierw zapoznała mnie ze swą myszką w dużym domu, a potem z portretem chłopca (nie zdążyłam zapytać, czy rysując wzorowała się na swym bracie czy nie)...


Kolejną pracą mnie rozbawiła. Choć scenki rodzinne to ulubiony temat jej prac, ta jest wyjątkowa. W wózku bowiem nie leży nasza najmłodsza latorośl, ale jej mama spodziewająca się narodzin Małej M. Wózek pcha tatuś trzymający na rękach R. ... Jakże udał jej się ten smoczek w buźce brata:-) Pocieszna ta nasza pięciolatka!!!


Na kolejnym rysunku wyobraźnia poniosła Małą M. Ostatnio lubi rysować naszą rodzinę w postaci rodziny zwierząt. Była już rodzina lwów... Teraz zaś zostaliśmy rodziną ślimaków:-)


A na deser - kolorowa (o dziwo!) księżniczka!!!



Niebawem do pokoju wszedł R., by pochwalić się przygotowanym własnoręcznie śniadaniem. Skończyło się jednak na tym, że sama musiałam przygotować sobie coś do zjedzenia, bo gdy nie wyraziłam ochoty na zjedzenie chleba obłożonego wiśniami z konfitury i posypanego cukrem (!), syn stwierdził, że w takim razie ów posiłek schowa do lodówki i przechowa dla taty. Minęła mnie zatem przyjemność posilenia się twarogiem z jogurtem, konfiturą wiśniową, rodzynkami i żurawiną ... tak gęstym, że łyżka stała:-) Od zawsze mówię memu kochanemu kuchcikowi, żeby nie mieszał zbyt wielu składników, ale on wyznaje zasadę, że im więcej rzeczy doda tym potrawa będzie smaczniejsza:-) Nie skrytykowałam jego dania, jedynie odmówiłam jedzenia cukru na chlebie. Niestety, na nic się zdały tłumaczenia .. i długo trwało nim synowi przeszła frustracja i żal do mamy...


Po śniadaniu, na dobre rozpoczęcie dnia, zaprosiłam moje moliki książkowe do lektury jednej z zakupionych wczoraj książek. Wybór padł na ,,Dziewczynkę o długich stopach', którą kiedyś polecała nam ciocia A. Uwielbiam te chwile, gdy dzieciaczki siadają przy mnie i czytamy sobie ... Nikt nam nie przeszkadza, nie dzwonią telefony, a my wędrujemy sobie w świat wyobraźni. R. rozłożył się wygodnie na materacu, Mała M. obok mnie na kanapie... Widziałam, jak oboje wspaniale relaksowali się słuchając. Książka tak bardzo nas wciągnęła, że całość połknęliśmy za jednym posiedzeniem:-) Ta mądra książeczka z przesłaniem zarówno dla rodziców jak i dzieci bardzo nas ujęła i... niebawem wrócimy do innej lektury z tej serii ,,Ładne, sprytne i odważne''. 



Po długim czytaniu nadeszła pora, by dzieci same zajęły się sobą... Mała M. zaraz znalazła  sobie zajęcie - budowę tratwy z klocków, a potem odgrywanie scen z ludzikami i zwierzakami. Była tak pochłonięta tą zabawą , że nawet R. był pełen podziwu dla niej i z zazdrością podziwiał, jak się świetnie bawiła. Sam też zajął się budowaniem kolejnych statków powietrznych z klocków lego. Właściwie od powrotu z wczasów co dzień buduje nowy model. Mam nadzieję, że wyrośnie na jakiegoś konstruktora:-)

Moja duchowa strawa, czyli zakupiona wczoraj książka tak bardzo mnie wciągnęła, że nie mogłam się od niej oderwać. Musiałam jednak zejść na ziemię:-) i zająć się przygotowywaniem obiadu. Na szczęście mogłam liczyć na pomoc Małej M., która uśmiechnięta od ucha do ucha lepiła kluski śląskie. Zrobiłyśmy ich tyle, że starczy na jutro. Nie będę musiała w świąteczny dzień nad garami stać:-)


Po sytym obiedzie pragnęłam jeszcze choć chwilkę zatopić się w mej lekturze, ale siedzenie w domowych pieleszach od samego rana spowodowało, że Mała M. i R. biegali po domu jak dwa pijane zające:-) Nie było innego wyjścia. Zapakowałam torbę z książkami, a dzieciom wręczyłam hulajnogi ... i pognaliśmy do biblioteki. Oboje pędzili na całego!!! Jakimś cudem cali i zdrowi wrócili do domu. Oni zadowoleni z jazdy, a ja objuczona książkami, których nie zdołałam oddać, bo biblioteka nieczynna... Masz babo placek:-)

Jednak ów spacer dobrze zrobił co niektórym, bo Mała M. padła jak kawka... i śpi słodko:-) Tym sposobem mniejszy ruch w domu i nawet rodzice mogą posiedzieć nieco nad książką lub przed komputerem.

Jutro wolny dzień!!! HURA!!! Do miłego usłyszenia!!!








,,Rodzinne'' anegdotki Małej M. :-)

Jakoś ostatnio rzadziej słyszę anegdotki z ust mej pięciolatki. Wczoraj jednak podczas spaceru po Wrocławiu Mała M. prawie rozbawiła mnie do łez, stąd postanowiłam opisać owo zdarzenie. Otóż zazwyczaj pierwszym sklepikiem, który odwiedzamy zaraz po wyjściu z busa jest malutki antykwariat na terenie dworca PKS. Zaglądam tam, bo czasem za złotówkę czy dwie można kupić jakąś wartościową książkę dla mych pociech. Zanim jednak weszliśmy do środka, zajrzałam do kosza z książkami za złotówkę. Szybko wyjęłam dwie ciekawe pozycje: jedną o piratach, a drugą o życiu w czasach muszkieterów. Nawet nie zauważyłam, że w międzyczasie nasza bystra pięciolatka też zdążyła poprzeglądać zawartość koszyka. Rzekła:

Mam książkę dla TATY!!!

i .... wręczyła mi opasły tom, w bordowej płóciennej oprawie, z pożółkłymi stronicami. Wiedziona ciekawością zajrzałam na tytuł i parsknęłam śmiechem. Na okładce widniał, napisany wielkimi literami, tytuł:

Małżeństwo doskonałe!!!!!

Przytuliłam gorąco moją pięciolatkę, która choć tak mała ma świadomość tego, że relacje na tym polu dalekie są od wymarzonych przez nią ... i przeze mnie. Jakaż ona mądra!!!!

Rzekłam, że świetny wybór, ale że tata takich książek nie czyta... Na co mi opowiedziała:

Jak ode mnie, to przeczyta!!!!!

Nie kupiłam, a szkoda... bo tylko złotówkę kosztowała... Może by warto było wręczyć taki prezent od córeczki? :-)

Anegdotka druga

Od prawie roku moja teściowa unika telefonów do mnie, nawet nasze przyjazdy na niedzielne obiady u siebie ustala poza moimi plecami. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zadzwoniła do mnie dwa dni temu, by zapowiedzieć swą wizytę u nas. Równie zdziwiona była moja pięciolatka, która gdy zobaczyła na ekranie komórki, kto dzwoni rzekła:

NO JAKIŚ CUD!!!!

Chyba komentarz zbędny będzie w tym miejscu...

Do miłego usłyszenia!!!


środa, 13 sierpnia 2014

Środowy spacer po wielkim mieście:-)

Niestety wyjazd wakacyjny dobiegł końca i trzeba było wracać do domu... Jednak nadal nas ciągnie gdzieś przed siebie, więc dziś zabrałam dzieci na krótką wycieczkę do Wrocławia. Miałam ambitne plany spędzenia tam całego dnia. Jednak pozwoliłam sobie dziś na leniwy poranek ze śniadaniem do łóżka:-) Chyba po raz pierwszy tego lata spałam dość długo ..., a potem chcąc jeszcze poleniuchować chwilkę zaproponowałam, by dzieci same zrobiły sobie śniadanie. Tym sposobem moje kochane pociechy dziś podały śniadanie do łóżka mamie:-) Najpierw R. miał w ciepłej wodzie umyć, a potem pokroić na połowę złote kiwi (kupione wcześniej przez tatę). Za moment oboje zjawili się w sypialni z kiwi, szklaneczką i łyżeczką. Mniammm... ale była uczta. Za jakiś czas moi mali kuchcikowie zaserwowali mi miseczkę jagód polanych jogurtem i posypanych cukrem. Pycha!!! Jak miło było zjeść takie pyszne śniadanko owocowe i to podane prosto do łóżka!!! Muszę częściej pozwalać im sprawiać mamie takie niespodzianki!!!!

Wrocław nas wzywa!!!
Około 10.30 podałam (ja tym razem) drugie śniadanie i zdecydowałam, że jedziemy na wycieczkę. Ależ to była gonitwa! Jakimś cudem zdążyliśmy, ale do autobusu wbiegliśmy 11.59.. Za minutę był odjazd. Całe szczęście, że zdążyliśmy... Celem naszego wypadu był spacer po mieście, odwiedzenie księgarń, sklepów z używaną odzieżą (tu zawsze dzieciaki polują na jakieś zabawki!) i obiad w sprawdzonym już wielokrotnie miejscu. W planach była także biblioteka, ale niestety zapomniałam sprawdzić godziny otwarcia i gdy wreszcie dotarliśmy na rynek, okazało się, że w środy są krótsze godziny pracy (do 15.30). No cóż ... Na otarcie łez po drodze zakupiliśmy kilka książeczek, które znamy, ale do których chętnie powrócimy. Ceny ich niskie, bo kupione w sieci księgarń z tanią książką. Znów będziemy mieli co czytać ...

Jedno z wejść do Ogrodu Staromiejskiego...
Żal mi było, że nie udało nam się znów poszperać na bibliotecznych półeczkach. Grunt, że wraz z moimi kochanymi pociechami miło i spokojnie spędziliśmy kilka godzin wędrując po znanych nam już miejscach. Nigdzie się nie spieszyliśmy ... Zatrzymywaliśmy się tam, gdzie dzieci miały ochotę bądź tam, gdzie coś wyjątkowego przykuło naszą uwagę.

Woliera, a w niej gość (Ogród Staromiejski)
Ponadto pomyślałam, że w kilku atrakcyjnych miejscach zrobimy sobie pamiątkowe fotografie, które potem wyślemy jako niespodziankę do O. - ,,wakacyjnej'' koleżanki Małej M. i R., znajomość z którą sprawiła, że pobyt nad morzem był wyjątkowy. Jeszcze nigdy nasze pociechy nie miały tak doborowego towarzystwa do wspólnych zabaw podczas letnich dni!!!

Wrocławski Teatr Lalek ...
Zatem z myślą o O. wędrowaliśmy dziś po wrocławskich uliczkach. Najpierw na chwil kilka przystanęliśmy przy krasnalu, który z biletem w dłoni pędził przez halę dworca taszcząc za sobą ciężką walizę...
Potem dla ochłody zatrzymaliśmy się przy fontannie przed dworcem PKP, gdzie Mała M. i R. radośnie skakali między wyskakującymi co chwila z poziomu chodnika strumieniami wody. To dopiero była frajda!!!

Teraz spacerkiem udaliśmy się w okolice Teatru Lalek ...


Mała M. musiała przywitać się z kolejnym krasnalem, tuż przy miejskiej fosie, a potem oboje bawili się na placu zabaw w ,,Ogrodzie Staromiejskim''. Oboje wspinali się i zjeżdżali, gdzie tylko się dało. Zabawa na 102!
Fontanna przed Teatrem Lalek....
Trzeba było jednak iść dalej, bo księgarnie i inne sklepiki na nas czekały. Oj... uwielbiam te księgarnie, gdzie za dużo niższą cenę można kupić książki. Ileż ich tam dziś widziałam.

Z dedykacją dla O. i jej Mamy - wielkich miłośniczek książek!!!!!!
Skusiłam się jednak na kilka. Wybrałam takie, które już kiedyś przeczytaliśmy, ale chętnie wrócilibyśmy do nich ponownie. Tym sposobem nasz domowy księgozbiór powiększył się dziś o kilka pozycji. Dla mnie też coś się znalazło w ramach dostarczania sobie solidnej duchowej strawy. Już się nie mogę doczekać lektury!!!

Tego KRASNALA wcześniej nie widzieliśmy ... Niedługo francuskie rogaliki będzie sprzedawał:-)
Książki książkami, ale głód silniejszy ... i trzeba było czym się posilić. Każdy zjadł solidną porcję obiadu i mogliśmy iść dalej. Około 16.30 spotkaliśmy się z tatą. Marzył mi się jeszcze spacer po jednym z wrocławskich parków, ale zaczynało padać i trzeba było wracać do domu.
I tak na leniwym spacerowaniu po stolicy Dolnego Śląska upłynął nam dzionek!!! Niby nic szczególnego się nie działo, wielkich turystycznych atrakcji nie zaliczyliśmy, ale jak dla mnie BOMBA:-) Po tak wypełnionym zwiedzaniem pobycie nad morzem spokojna wędrówka po Wrocławiu mnie zrelaksowała i wprowadziła w dobry nastrój...

Do miłego usłyszenia:-)

wtorek, 12 sierpnia 2014

Piątek nad morzem - Spacer klifem i nie tylko, czyli atrakcje Trzęsacza:-)

Piątkowe szaleństwa zakończyliśmy wizytą w Trzęsaczu, który dane nam było zwiedzić, a właściwie ujrzeć w strugach deszczu, kilka dni wcześniej. Teraz jednak pogoda dopisała i prosto z wagonika kolejki powędrowaliśmy, odwiedzając po drodze miejscowy kościół p.w. Miłosierdzia Bożego, na obiad.


Głodni i spragnieni przysiedliśmy przy stoliku w pierwszym lepszym barze ..., by posilić się barszczem i porcją frytek, surówki i filetu z kurczaka. Smakowało, bo wcześniejsze zwiedzanie zaostrzyło nasze apetyty!!!


UFF! Tego nam było trzeba... Teraz mogliśmy udać się na mały spacer. Nasz kroki skierowaliśmy w stronę platformy widokowej,


kierując się po bruku z kostkami przypominającymi nuty na pięcioliniach i klawiaturę fortepianu. Cóż za świetny pomysł!


Po drodze minęliśmy tabliczkę informującą o przechodzącym w tym miejscu 15 południku oraz mieszczące się tuż przy niej multimedialne muzeum na klifie. Atrakcji jednak mieliśmy dość, a ceny biletów też do niskich nie należały. Będzie zatem co zwiedzać podczas kolejnych wakacji w tym rejonie:-)


Spacerkiem szliśmy zatem dalej... zatrzymując się na chwilę na platformie widokowej, by z innej nieco perspektywy podziwiać morze sięgające daleko daleko ... i zabytkowe ruiny kościoła na klifie, które po raz pierwszy zobaczyłam jakieś (aż się przeraziłam) chyba 25 lat temu. Nie ukrywam, że czas zatarł owo wspomnienie.


A co najgorsze okazało się po lekturze informacji w przewodniku jeszcze kilkanaście lat temu runęła blisko połowa zabytkowej ściany. Jaka szkoda!!! Jak zawsze mądry Polak po szkodzie, bo dopiero ów incydent skłonił lokalne władze do zabezpieczenia klifu przed dalszym osuwaniem się zabytkowych ruin...


Kilka pamiątkowych fotek i... właściwie mieliśmy wracać. Zatęskniłam jednak jeszcze za morzem. Tym bardziej, że kolejnego dnia trzeba było opuścić Pomorze i wracać do domu.


Zeszliśmy na plażę, wyskoczyliśmy z naszych sandałów i wzdłuż brzegu, mocząc stopy w orzeźwiającej morskiej wodzie, wędrowaliśmy przed siebie. Celem było dotarcie do pierwszego wyjścia z plaży, czyli do Rewala. Ów spacer okazał się strzałem w dziesiątkę. Każdy szedł własnym tempem, korzystając z bliskości morza na ile tylko się dało.


Mała M. moczyła swe stopy w wodzie, piszcząc z radości, gdy fala łaskotała jej paluszki. R. biegł wzdłuż brzegu rozbryzgując fale, a ja szłam kontemplując piękno stworzenia: szum morza, biel morskich bałwanów, finezję drobnych muszelek naniesionych przez wodę ... i marzyłam o tym, by móc znów tu powrócić. Szkoda, że ten nasz Bałtyk tak daleko od miejsca zamieszkania, ale zawsze można tu przyjechać:-)


Po pokonaniu schodów prowadzących z plaży powędrowaliśmy z powrotem do Trzęsacza. Teraz jednak stąpaliśmy po ścieżce, częściowo ciągnącej się w lesie, wzdłuż klifu. Wcześniej owo strome, piaszczyste nabrzeże obserwowaliśmy z plaży.


Naszą uwagę przykuły krążące nad klifem ptaki, które tam właśnie miały swe gniazda. Jak się okazało, to miejsce wybrały sobie na kolonię lęgową najmniejsze polskie jaskółki, zwane brzegówkami. Pierwszy raz miałam je okazje zobaczyć!!!


Jakże miło było spacerować sobie na klifie, skąd rozciągał się przepiękny widok morza i pływających nań żaglówek i kutra.


Ciężko będzie teraz wracać do miasta ... ale cóż: wszystko dobre co się dobrze kończy. Pora opuścić Trzęsacz i szykować się z wolna do powrotu do domu.


Tak minął nam ostatni dzień naszych wakacji nad morzem. Trzeba tu powrócić. Póki co wspomnienia muszą wystarczyć do kolejnego wyjazdu!!!

Do miłego usłyszenia!!!

Piątek nad morzem - Wąskotorówką w dal :-)

Kolejną piątkową atrakcją była przejażdżka kolejką wąskotorową, która kilka razy dziennie prowadzi turystów z Pogorzelicy do Trzęsacza i z powrotem. 


Można także pojechać na dłuższą trasę, która prowadzi aż z Gryfic do Pogorzelicy. 


Takie kursy odbywają się jednak tylko dwa razy w ciągu dnia. Choć kusiła nas owa długa przejażdżka, ze względu na ograniczony czas i zbliżającą się datę powrotu do domu, zdecydowaliśmy się na krótszy wariant, czyli godzinną przejażdżkę na trasie Trzęsacz-Pogorzelica-Trzęsacz. 




Ciuchcia już czekała na peronie, a w niej gotowi do odjazdu turyści. Szybciutko zakupiliśmy bilety i wskoczyliśmy do wagonu...



Cały skład wąskotorówki pachniał nowością. Widać, że kolejka została niedawno wyremontowana. Świadczyły o tym także mijane po drodze dworce, które wyglądały na nowe. 



Otwarte wagony były już zajęte. Zajęliśmy zatem miejsca w zamykanych wagonikach. Pociąg ruszył!!! Hura!!! Jakże miła to była przejażdżka!!!! Ciuchcia zachwycała swym wyglądem, charakterystycznym bujaniem i nade wszystko malowniczą trasą. 



Z okien wagonika podziwialiśmy znane nam z innej perspektywy atrakcje Niechorza, Pogorzelicy i Trzęsacza. 



Dla mnie atrakcją były także mijane łąki i pola, na których mimo lejącego się z nieba żaru uwijały się kombajny. Lubię takie sielskie widoczki!!!



Jakże miło było jechać sobie kolejką, ciesząc się wakacjami w pełni!!!

Cd. piątkowych atrakcji nastąpi:-)