poniedziałek, 30 czerwca 2014

Deszcz, glina i my :-)

UFF!!!! Na ten moment czekałam cały okrąglutki roczek. Koniec roku szkolnego i wreszcie pierwszy wolny dzień ... Choć noc nie należała do długich (chyba za nagła zmiana dla mej psychiki:-)) i padający za oknem deszcz o poranku nie nastrajał zbyt optymistycznie, cieszyłam się na myśl o początku wakacji i nic nie było w stanie odebrać mi owej radości. Marzyło mi się słodkie leniuchowanie pod ciepłą kołderką, ale odgłosy dobiegające z sąsiedniego pokoju przekonały mnie, że już pora wstawać, bo Mała M. i R. już na nogach.

Pierwszy motylek Małej M. ulepiony z gliny!!!
Zjedliśmy grzanki z twarogiem i jagodami, a potem w deszczu wybiegliśmy do miejscowego ośrodka kultury na odbywające się tam wakacyjne zajęcia. Dziś miała to być warsztaty ceramiczne. Pomyślałam, że to coś co moim pociechom może się spodobać. Mała M. i R. też mieli ochotę poeksperymentować gliną nieco i nawet deszcz nie był w stanie ich zniechęcić. Gdy dotarliśmy na miejsce (z niespełna 3 minutowym opóźnieniem) okazało się, że niestety trzeba odejść z kwitkiem ... bo chętnych było zbyt wielu i sala nie mogła już pomieścić kolejnych osób. A szkoda!!!

Po grudce gliny na otarcie łez:-)
Dobrze, że dzieci tak spokojnie przyjęły ową wieść ... Jedna z instruktorek na szczęście była na tyle sympatyczna, że na otarcie łez dała Małej M. i R. małą porcję gliny, by mogły z niej ulepić coś w domu. Cóż... dobre i to, ale i tak żal mi było, że dzieci nie mogły spędzić czasu na warsztatach.

Dobrze, że teraz to nawet glinę można w sklepach znaleźć!!!
Poszliśmy zatem do domu, po drodze zatrzymując się w cukierni, by zjeść po słodkiej bułce; zrobiliśmy też drobne zakupy, a na koniec Małej M. i R. kupiłam po paczce gliny rzeźbiarskiej ... by mogli ulepić cokolwiek dusza zapragnie:-)

R. w akcji - chyba samolot będzie:-)
I tak około południa przemoczeni nieco wróciliśmy do domu. Ja wzięłam się za smażenie placków ziemniaczanych (bo na obiad dziś placek po węgiersku), a dzieciom przygotowałam miejsce do pracy (każdemu osobny stolik), kilka foremek, nożyk ... no i glinę. Zaczęło się prawdziwe szaleństwo! Nie przypuszczałam, że lepienie aż tak bardzo ich pochłonie. Przez 2 godziny miałam wrażenie, że Mała M. i R. gdzieś się zaszyli na dobre:-) Czasem tylko któreś z nich pojawiało się w kuchni prosząc o rzeczy przydatne do rzeźbienia:-)

Łapki z gliny :-)
W pracy towarzyszył im wypożyczony ostatnio w bibliotece audiobook o przyjaźni psa i dziecka pt. ,,Groszka. Piesek, który chciał mieć dziewczynkę''. To opowieść o relacjach pies-człowiek widziana z psiej perspektywy. Dzieci lepiły zasłuchane w tę mądrą i ciepłą opowieść.

Dzieła Małej M. :-)
Byłam zaskoczona ich cierpliwością i wytrwałością. R. co prawda kilka razy zmieniał zdanie, co do tematu swej rzeźby z gliny. Mała M. zaś. gdy tylko dostała foremki trwała przy tematyce zwierząt i ... ciasteczek. Choć z każdą minutą w pokoju znaleźć można było coraz więcej śladów po glinie, to nie reagowałam. Wolałam dać im swobodę, a na sprzątaniu skoncentrować się po zakończeniu pracy.

Mój HIT!!!
Jakaż była moja radość, gdy do kuchni wkroczył nasz ośmiolatek z gotowym dziełem. Na tacy niósł marsjański krajobraz ... z gliny. Za moment zaś Mała M. pokazała mi, co udało się jej ulepić. Byłam pod wrażeniem. Ze wszystkim dzieł najbardziej spodobał mi się jej ślimak ... Zaskoczyła mnie swą inwencją, umieszczając oczy z gliny na wykałaczkach.

Praca R. ...
Jestem pełna podziwu dla obojga!!!

Ten piesek też mi się bardzo podoba! - Rączki Małej M. same ulepiły!!!
Po obiedzie zostaliśmy zaproszeni do sąsiadów na dziecięce szaleństwa. Chłopcy strzelali do celu, a dziewczyny w wózeczkach woziły swe lale. Potem zachęciłam Małą M. i jej przyjaciółkę do rysowania ... i tu znów Mała M. zaskoczyła mnie, gdy na prośbę swej o rok starszej koleżanki specjalnie dla niej narysowała psa i kota. Tym razem piesek wyszedł jej wyjątkowo pięknie, jak na jej możliwości :-) Kotek też niczego sobie.

Nadal pogoda nie dopisywała, więc  o wyjściu na podwórko nie było mowy. Czas ten wypełniliśmy zabawą, krótką lekcją angielskiego (bo obiecałam, że w wakacje wreszcie będzie na to czas!!!) i rzecz jasna czytaniem. I tak dość twórczo i na lekkim luzie minął nam pierwszy wakacyjny poniedziałek. Dobrze, że kolejne przed nami!!!!

Mam też nadzieję, że uda nam się tak zorganizować czas, bym i ja w te wakacyjne miesiące znalazła choć odrobinę czasu dla siebie. Marzy mi się rowerowa przejażdżka w samotności, wyjście na basen, czy nawet spacer po grobli. Tu wiele zależy od powrotu mojej drugiej połówki do domu. Dziś jakoś nie było na to szans. Ale kolejne dni przed nami ... i może wreszcie się uda!!!

Do miłego usłyszenia!!!

P.S. Rysunki gdzieś mi się zapodziały, ale jutro uzupełnię wpis. Pozdrawiam!!!

niedziela, 29 czerwca 2014

Na pikniku lotniczym ... w Lesznie - DODAŁAM FOTKI!!!

Po piątkowym rozdaniu świadectw i świętowaniu, przy torcie domowej roboty, zakończenia roku szkolnego, w sobotnie przedpołudnie wybraliśmy się do Leszna na Piknik Szybowcowy ,,Leszno. Rozwiń Skrzydła!''.


Już po raz trzeci braliśmy udział w tej świetnej i atrakcyjnej, zarówno dla małych jak i dla dużych, imprezie promującej nie tylko szybownictwo, ale ogólnie lotnictwo. Po raz kolejny przekonałam się, że warto przyjechać tu z dziećmi, zwłaszcza gdy - podobnie jak wczoraj - pogoda dopisuje. Owa uczta dla miłośników latania trwa dwa dni, a składa się na nią cała gama atrakcji. My spędziliśmy tam ponad 5 godzin, a gdyby nie późna pora ostatniego bloku pokazów (po 21-ej) zostalibyśmy do końca Pikniku.


Do Leszna dojechaliśmy na godzinę 14-tą, gdy kończyła się pierwsza tura pokazów akrobacji lotniczych. Znaleźliśmy miejsce parkingowe, zapakowałam do plecaka prowiant, przez ramię przewiesiłam aparat fotograficzny i ... ruszyliśmy przed siebie. Ludzi nie było dużo, więc można było wybierać dogodne miejsce na rozłożenie koca. Ja bowiem nie zamierzałam nigdzie się stamtąd ruszać przez kilka godzin pokazu.


Po całym roku szkolnym wypełnionym po brzegi bieganiem z dziećmi do i ze szkoły oraz planowaniem wszelkich atrakcji, marzyłam o świętym spokoju ... na kocu. Tak też było! Dla odmiany to tatuś w przerwach między lotniczymi pokazami prowadził Małą M. i R. na dmuchane zamki i batutę, by mogli wyskakać się do woli:-) OOOO jak ja dawno nie siedziałam tak sobie w spokoju!!!! Tego mi było trzeba...


O 14.30 zasiedliśmy wygodnie na kocu i wypatrywaliśmy na bezchmurnym prawie niebie pierwszych uczestników drugiego bloku pokazów. Pierwsi zaprezentowali się na swych szybowcach piloci z Grupy Akrobacyjnej Aviomet z Warszawy. Niesamowicie piękne akrobacje .... w ciszy!!! Bez warkotu silników. Dwa szybujące po niebie szybowce robiły wrażenie!!!


Potem na murawę lotniska wjechały dwa wozy. Z jednego z nich wybiegła grupa uzbrojonych mężczyzn. Zaczęła się, pozorowana rzecz jasna, strzelanina.


Dużo strzałów i dymu... Nie wiedziałam, czy Mała M. nie wystraszy się tych antyterrorystów w akcji, ale wytłumaczyłam jej zaraz na starcie, że to tylko na niby :-) i może czuć się bezpiecznie.


Następnie do swych maszyn wsiedli piloci Extra 330 Solo, by oczarować nas swymi akrobacjami. Tworzący ów zespół o nazwie FireBirds piloci to doświadczeni i nagradzani w akrobacji lotniczej zawodnicy. Zadzierałam wysoko głowę, by niczego nie pominąć. Mała M. zaś głównie rozglądała się w przeciwnym kierunku, by przyglądać się innym dzieciom goszczącym na lotniczych pokazach:-) bądź też podziwiać unoszące się pod niebem latawce o przeróżnych kształtach.


Kolejni piloci, tym razem z kobietami w składzie, na Piknik przylecieli aż z Włoch.


Okazało się, że cała drużyna to właściwie pracownicy i właściciele firmy produkującej samoloty Pioneer, stąd nazwa grupy. Wszyscy pasjonaci lotnictwa.



Ich pokazy komentowała równie pełna lotniczej pasji Włoszka :-) Pokazali rzeczywiście wiele ciekawych figur,



a na koniec akrobacji - mocny akcent w barwach włoskiej flagi.


Ten blok pokazów zakończyły manewry ogromnym i głośnym, a jednocześnie poruszającym się z zadziwiającą precyzją maszyną wojskową Mi-24. Ten śmigłowiec swym rozmiarem i hałasem wyróżniał się znacznie spośród pozostałych uczestników pokazów.


Każdy blok akrobacji był równie fascynujący. Poza szybowcami i samolotami raczej stworzonymi do podniebnych akrobacji, podczas Pikniku podziwiać mogliśmy także spadochroniarzy z grupy Sky Magic, paralotniarzy z grup Fly2Live&Acrocolective


oraz popisy motoparalotniowej Kadry Narodowej Aeroklubu Polskiego.


Było na co patrzeć!!! Jedni skakali prezentując w powietrzy długie barwne szarfy, flagi lub wypuszczając dymne świece.


Moją uwagę przykuły także dwa małe, barwne samoloty prowadzone przez angielskich pilotów, którzy mimo problemów z mechanizmem podwozia wyczyniali zapierające czasem dech w piersiach ewolucje.


 To członkowie grupy o nazwie Twister Aerobatics. Do teraz pamiętam, jak wstrzymywałam oddech widząc, jak się mijają w bardzo bliskiej odległości.


Wiele pozytywnych emocji wzbudziły także dwa samoloty, które ni stąd ni zowąd nadleciały ... aż z Lubina. Maszyny te zrobiły na wszystkich niesamowite wrażenie, gdyż zbudowane w układzie kaczki znacznie wyróżniały się spośród innych samolotów uczestniczących w Pikniku.


Szkoda tylko, że ze względu na swą konstrukcję nie mogły wylądować na trawiastej płycie lotniska ... i nie można było ani pilotów ani tych niezwykłych maszyn zobaczyć z bliska.



Ciekawie prezentował się także w powietrzu samolot Carbon Cub prezentujący swe możliwości. Lekka konstrukcja i mocny silnik to najważniejsze zalety owego cacka:-) Ponoć można zakupić do samodzielnego montażu. O cenę nie pytałam:-)


 Kolejną ciekawą maszyną na niebie był niesamowicie zwrotny i prowadzony przez doświadczonego pilota wiatrakowiec. To podobno bardzo bezpieczna maszyna o niezwykłych możliwościach aerodynamicznych, o czym mogliśmy się przekonać śledząc jego lot na leszczyńskim niebie.



Swymi akrobatycznymi umiejętnościami zadziwili nas także członkowie Grupy Akrobacyjnej Łukasza Świderskiego - trio rodem ze Śląska i Podhala. Z zapartym tchem także śledziłam ich poczynania.



Łącznie obejrzeliśmy chyba z 15 pokazów. Została jeszcze jedna tura - lotów nocą, na której R. bardzo chciał zostać. Na jej rozpoczęcie musielibyśmy jednak czekać aż 2.5 h. Zdecydowanie za długo. Tym bardziej, że czekały nas jeszcze jakieś dwie godziny drogi powrotnej.



Na miejscu posililiśmy się szaszłykami serwowanymi w jednym z licznych punktów gastronomicznych. Potem jeszcze przespacerowaliśmy się nieco i około 19-ej zjawiliśmy się przy naszym wozie. Tu czekała nas niespodzianka. Otóż okazało się, że kierowca w swej niefrasobliwości zostawił auto z włączonymi światłami. Po ponad 5 godzinach niestety akumulator padł ... i gdyby nie szybka pomoc jednego sympatycznego pana, który w sekund pięć znalazł ekipę gotową nam pomóc, to chyba noc spędzilibyśmy na leszczyńskim lotnisku :-) Uff ... odetchnęłam, gdy owi panowie pchnęli wóz i silnik zaczął działać.


Jednak to nie koniec przygód... Gdzieś około 22-iej w okolicach Bielan na autostradzie najpierw taksówkarz, a potem inny kierowca dał nam znak, że coś z naszym wozem jest nie tak, jak być powinno. Okazało się, że nie działają reflektory z tyłu samochodu. O dziwo w wozie znalazły się rozmaite żarówki (jednak nie takie, jakich potrzeba!) i bezpieczniki... Jednak awarii nie dało się usunąć. Mała M. jakoś się nie zmartwiła, ale R. był poważnie przejęty tą sytuacją. Na szczęście tata zaimprowizował jedno światło wkładając w miejsce reflektora zapaloną latarkę. Choć jedno światło mieliśmy teraz za plecami:-) Ryzykownie nieco, ale jechaliśmy już rzadziej uczęszczanymi drogami. Bogu dzięki, że cali i zdrowi na pół godziny przed północą dotarliśmy do domu.

To był dopiero pełen wrażeń dzień!!!







wtorek, 24 czerwca 2014

Uroczyście bardzo ... :-)

Na ten moment nasza pięciolatka czekała bardzo długo ... Różne okoliczności sprawiły, że dopiero teraz, w wieku przedszkolnym, dostąpiła tej wielkiej łaski, jaką jest Sakrament Chrztu św. Cieszę się ogromnie, a ze mną raduje się - mam nadzieję - całe Niebo, że nasza Mała M. już wreszcie mianem dziecka Bożego cieszyć się może. Choć decyzję o zorganizowaniu całego ,,przedsięwzięcia'' podjęłam niespełna dwa tygodnie temu to jednak udało nam się wszystko dopiąć na ostatni guzik.

I tak wreszcie wczoraj o godzinie 13-ej wraz z naszymi bliskimi - przyjaciółmi, których wybraliśmy na rodziców chrzestnych - mogliśmy stanąć przed ołtarzem i uczestniczyć w tej doniosłej uroczystości. Całość rozpoczęła się Mszą św., która - z racji pożegnania odchodzących z parafii kapłanów - trwała aż 1,5 h. Byłam pełna podziwu dla naszej pociechy, która mimo tłoku i braku miejsc siedzących wytrwała do końca Mszy św., by zaraz potem doczekać się własnego Chrztu:-)

W czasie samego uroczystego obrzędu Mała M. uważnie słuchała słów kapłana i stosowała się do jego próśb, jak choćby tej, by podejść bliżej i pochylić głowę, by kapłan mógł trzykrotnie polać jej głowę wodą. Od początku do końca wpatrywała się w kapłana i wsłuchiwała w czytane przez niego słowa, a do tego obdarzała wszystkich swym promiennym uśmiechem. Było to dla niej, i dla nas wszystkich, ogromne przeżycie. Sama zresztą od pewnego czasu odliczała dni dzielące ją od Chrztu świętego, a w noc poprzedzającą tę doniosłą uroczystość długo nie mogła zasnąć. Choć odkładanie owego Sakramentu to zaniedbanie z naszej strony to przyjęcie go teraz w wieku przedszkolnym ma swoje plusy. Mała M. bowiem miała świadomość tego, co w kościele się dzieje, a dzięki temu i R. mógł posłuchać i zobaczyć jak cała ceremonia chrzcielna przebiega.

WSZYSCY ogromnie się radujemy z przyjęcia przez naszą Małą M. Sakramentu Chrztu św. i BARDZO dziękujemy wszystkim, szczególnie tym, którzy dzielnie mnie wspierali podczas organizacji samej uroczystości. Kochani CHRZESTNI dziękujemy za świętowanie z nami!!! Wyrazy podziękowania także dla tych naszych Bliskich, którzy na odległość duchowo nas wspierali. Gdyby nie pomoc cioci K., wujka G. i drogich sąsiadów to nie wiem, czy sama bym dała rada ... Dzięki Wam Mała M. miała ślicznie upięte włosy, a w nie wpięty cudowny wianek (!!!), mogła poczuć się jak prawdziwa księżniczka w prześlicznej sukience i poczuć się wyjątkowo!!!

A skoro już o samych przygotowaniach mowa to - po raz kolejny - przekonałam się, że są wokół mnie ludzie, którzy mnie nie zawiodą. Przyjaciółki przyniosły sukienki (do wyboru) dla Małej M., ciocia K. przywiozła pyszny ,,motylkowy'' tort, a ciocia A. (ta od setera irlandzkiego) przybyła na Mszę św., by złożyć życzenia naszej pięciolatce ... i wręczyć jej piękny i bardzo osobisty (niesamowicie piękne życzenia na odwrocie) prezent, który od teraz zawiśnie na ścianie pokoju Małej M.


Bardzo dziękujemy także za wspaniałe książkowe prezenty z dedykacjami, które chętnie i w mig przeczytamy niebawem. Pierwsza z nich to ilustrowana przez jedną z naszych ulubionych twórców książkowych obrazków opowieść o św. Janie Pawle II. Często o nim dzieciom opowiadam, więc teraz mam świetną pomoc:-)


Dziś zaś o naszej zaprzyjaźnionej rodzinki z 3 dzieci Mała M. dostała w prezencie Biblię. Kiedyś czytałam fragmenty i spodobał mi się bardzo. Teraz przed snem stanie się obowiązkową lekturką:-)


To super prezenty dla Małej M. - wielkiego książkowego molika:-)

Jeszcze raz dzielimy się z wszystkimi tą radosną wiadomością!!!!

Na deser zaś dołączam okolicznościowe anegdotki:

1) Mała M. była bardzo przejęta także tym, w co ubierze się jej mama. Na szczęście na ostatnią chwilę (w sobotni poranek) zakupiłam bluzkę i spódnicę ... Największym przeżyciem było jednak to, że chyba po 10 latach przerwy kupiłam cienie do powiek i maskarę do rzęs. Mała M. gdy zobaczyła mamę nakładającą niebieskie cienie, zapiszczała z radości, pobiegła po kartkę papieru i ... narysowała mamę w makijażu.
Zaraz też przypomina mi się pytanie, jakie mi zadała dzień wcześniej po powrocie z zakupów:

Mamo, kupiłaś sobie ten makijaż???

Makijaż był także nowością dla R., który mnie pytał, czy sobie POFARBOWAŁAM te oczy i czy naprawdę muszę to zmywać przed snem???

MAMA z makijażem :-)

2) W trakcie samej uroczystości Chrztu św. ksiądz żartował, mówiąc do Małej M.:

,,Myślałem, że Ty do ślubu przyszłaś:-)''

a jak usłyszał, jak nasza pięciolatka pięknie odmawia Ojcze nasz, rzekł:

,,Ty od razu do bierzmowania możesz iść!!!!''

Tyle na dziś. Do miłego usłyszenia:-)


piątek, 20 czerwca 2014

Piątkowe niespodzianki ... w kuchni i nie tylko:-)

Jak ja lubię dni, kiedy nie ma szkoły i budzik nie wyrywa mnie ze snu. Tak było właśnie dziś... Choć zbudziłam się około piątej nad ranem, drzemałam do 8.30. Na szczęście dzieci dały mamie pospać, a same za ścianą zgodnie się bawiły. Już tęskno mi do wakacji, kiedy - mam nadzieję - też będzie można nadrobić zaległości w spaniu:-)

Cały dzień upłynął nam spokojnie .... Im bliżej końca roku szkolnego, tym bardziej odczuwam potrzebę wyciszenia się i odpoczynku, stąd delektowałam się każdą chwilą ciszy w naszych domowych pieleszach. Zarówno Mała M. jak i R. nie sprawiali żadnych kłopotów wychowawczych i mimo tego, że zajmowałam się nimi tradycyjnie do powrotu taty z pracy, czyli 17.30 wyjątkowo nie czułam się zmęczona. Może dlatego, że im także ów spokój się udzielił:-)?


Chociaż nic specjalnego nie robiliśmy ze względu na planowane dalsze prace porządkowe i aurę niezbyt sprzyjającą dłuższym spacerom, udało nam się dość atrakcyjnie spędzić razem dzień. Z myślą o moich pociechach przygotowałam dziś bowiem kilka kulinarnych niespodzianek. Na śniadanie podałam jedną z ich ulubionych potraw - hot doga z pomidorem, sałatą i pyszną kiełbaską; na drugie zaś czekała na nich nie lada gratka - gofr z bitą śmietaną i truskawkami,


a na deser - domowej roboty koktajl z truskawkami. PYCHOTKA!!!  Od kiedy pojawiły się truskawki, staram się co dzień ów smaczny i pełen witamin napój serwować mojej rodzince :-)


Po takich smakołykach poczułam zapał do pracy ... i wzięłam się za krojenie warzyw do pizzy. Liczyłam na pomoc przy jej przygotowaniu, ale dzieci wybrały rysowanie znalezionymi podczas porządków pisakami mamy. Oboje zasiedli przy jednym stole ...i rysowali. Ja zaś mogłam, mając ich na oku, oddać się przygotowywaniu ciasta na pizzę. Ta dziś wyjątkowo się udała. Sama byłam zaskoczona, bo przepis zawsze ten sam :-) Dzieci zajadały aż im się uszy trzęsły. R. prosił o dokładkę, chyba ze dwa razy... Ogromnie się cieszę, że moimi kulinarnymi niespodziankami mogłam dziś nakarmić i rozradować wszystkich domowników. HURA!!!

W dniu wypełnionym pracą w kuchni nie mogło także zabraknąć czasu na czytanie. Po sutym obiedzie zaprosiłam moje moliki książkowe do wspólnej lektury. Wybrałam książkę pani Renaty Piątkowskiej ,,Ciekawe co będzie jutro?''. Tak nam do gustu przypadły zabawne perypetie małej Rozalki, że  mig przeczytaliśmy z pięćdziesiąt stron. Uwielbiam te chwile z książką i moimi pociechami u boku...


Jak już wcześniej wspomniałam zarówno nasz ośmiolatek jak i nasza pięciolatka spędzili także chwil kilka rysując. Pierwszą pracę wręczył mi R. ... Chyba marzą mu się egzotyczne wakacje, bo narysował siebie w dżungli w otoczeniu małpy i tygrysa!!!


 Mała M. też z wielkim zaangażowaniem wzięła się do wypełniania barwami białej kartki. Na dobry początek narysowała siebie ze śmiesznym lizakiem (jaki zobaczyła w książce) i tatę prowadzącego lalkę na rowerku. Zdziwiły mnie owe zębiska ... Mała M. dodała, że tak narysowała ,,dla śmiechu''. Niech jej będzie:-)


Kolejna praca również w tematyce rowerowej ... Małej M. na spacerze towarzyszy jej starszy brat:-)


Nie mogło także zabraknąć Małej M. na placu zabaw ... Tu nasza artystka siedzi na huśtawce (pierwszej od prawej), a mama pędzi na rowerze ...


Najbardziej jednak za serce ujął mnie autoportret Małej M. - nasza pięciolatka w promykach słońca i powiewie letniego wiatru pędzi na swym rowerku przed siebie!!!! Tak bardzo spodobał mi się ów obrazek, że zawiesiłam go na lodówce ... i pracując w kuchni zerkam sobie na niego...

Jak widać, nasza pięciolatka kocha jazdę na rowerze ...


Wszyscy do boju :-)

Po powrocie taty z pracy Mała M. i R. poszaleli nieco na rowerach (z tatą), a potem już w domu stoczyli bitwę o skarby (pudło bombek schowane w piętrowym łóżku R.). Nasz ośmiolatek uwielbia budować rozmaite bazy, o które potem stacza bitwę kontra tata i Mała M. To istne szaleństwo!!! Jedni atakują, drudzy się bronią, a do tego wokół rozlega się gromki śmiech. Ja zazwyczaj nie uczestniczę w tych szaleństwach. Tak było i teraz. Wolałam bowiem zająć się przygotowywaniem kolacji dla wyczerpanych walką domowników:-)

Tyle na dziś... Dobrze, że jeszcze przed nami dwa wolne dni... Życzę zatem dobrej nocy!!!







czwartek, 19 czerwca 2014

Mama idzie w gości .... z dziećmi:-)

Środa upłynęła znów w tempie błyskawicznym. Zaraz po szkole zabrałam R. i Małą M. do parku niedaleko szkoły, by tam mogli pobawić się wspólnie z kolegą z klasy naszego pierwszoklasisty. Jakimś cudem, z pomocą Małej M., zatargałam dwie hulajnogi pod szkołę. Pogoda dopisywała i dwie godziny miło spędziliśmy czas. Chłopcy głównie urządzali wyścigi na swych hulajnogach, a nasza pięciolatka znalazła sobie koleżankę-rówieśniczkę i to właśnie z nią bawiła się cały czas na huśtawkach, w piaskownicy itp. Ja zaś wreszcie mogłam zasiąść na parkowej ławeczce i uciąć sobie miłą pogawędkę z jedną z mam z klasy R. Szkoda, że dopiero teraz, w przedostatnim tygodniu nauki, wpadłyśmy na ten genialny pomysł! Koniecznie znów trzeba się spotkać, choćby w wakacje.

Obojgu owa zabawa bardzo się spodobała, a Mała M. tuż po powrocie do domu zasnęła snem kamiennym. Tyleż wrażeń naraz! Zbudziła się dopiero około 19-ej, kiedy wybierałam się na ,,babskie'' spotkanie połączone z grillem u jednej z moich przyjaciółek. Chyba za rzadko planuję jakiekolwiek wyjścia samej, bo moje dzieci odzwyczaiły się od bycia bez mamy... Otóż gdy tylko nasza mała pociecha zbudziła się, zaczęła płakać i upierać się, że chce pójść ze mną. Pomyślałam, że może to i dobry pomysł, bo miała tam także zjawić się córka jednej z koleżanek. Ostatecznie wylądowałam w ogródku z dwójką mych pociech. R. bowiem też zaczął prosić, bym go wzięła ze sobą, bo - jak stwierdził - ,,z tatą zawsze jest nudno.... no i tata tylko spać chce''. Tata bowiem marzył o krótkiej drzemce po pracy, a R. stęskniony za tatą syn nie mógł doczekać się wspólnej z nim zabawy. Już nawet zaproponowałam, żeby oboje dzieci zostało jednak w domu, ale moje pociechy wybrały wieczór z mamą!!!! Wiedziałam, że nie jest to do końca dobry pomysł (skoro mama miała pójść SAMA i odsapnąć nieco), ale zgodziłam się, widząc miny dzieci, zwłaszcza zawiedzionego R.

Na miejscu okazało się, że to było dobre posunięcie:-) Otóż zarówno Mała M. jak i R. dobrze się bawili i, mimo tego, że były tylko pod moją opieką - dały mi także cieszyć się z chwil spędzanych w gronie przyjaciółek. A atrakcji nie brakowało!!! Na stole bowiem ciągle pojawiało się coś smacznego do spróbowania, np. pasta z awokado z czosnkiem (nowość!!! dla nas. Pychotka .... nawet dzieci jadły aż im się uszy trzęsły). Były też potrawy z grilla: szaszłyk z kurczaka, grillowane pieczarki z cukinią, banany pieczone w skórkach, makrela ... Byłam zaskoczona, widząc jak moje pociechy nie wybrzydzały i zjadały to, czym je częstowano. Przebojem wieczoru były dla nich słodko-kwaśne żelki w kształcie misiów trzymających się za łapki:-) Każdy wrócił do domu z małą porcją na deser, a jedną z nich wyprosiła Mała M. pod pretekstem poczęstowania nimi pożyczonego na miejscu pluszowego pingwinka :-) Nie znałam jej z tej strony. Sprytnie to sobie obmyśliła:-)))

W bardzo miłej atmosferze RAZEM wspaniale spędziłam z nimi czas. Byłam zaskoczona tym, jak bardzo im tam dobrze było. Widać, gdzie czują się dobrze - przyjaźni ludzie, ogród, a w nim huśtawka, rozpięty między drzewami hamak i kawałek trawnika, gdzie R. mógł pokopać piłkę, a ja pograć z nim z badmintona. Mała M. zaś najchętniej spędzała czas na huśtawce .... i głaszcząc bądź karmiąc psa ,,olbrzyma'' wabiącego się Hugo. Ów łagodny niczym baranek i dobrze ułożony pies skradł serce moich pociech. OBOJE od wczoraj marzą o takim właśnie czworonogu. Najlepiej świadczy o tym fakt, że dziś tuż po przebudzeniu Mała M. wyszukała wszystkie swe pluszowe psiaki i bawiła się nimi od rana. Nawet jednego z nich chciała nazwać Hugotka, czyli damska wersja imienia Hugo :-)

Nasz ośmiolatek zaś, jeszcze w piżamce, sięgnął po swój portfel i przeliczył swe oszczędności. Potem wpadł do kuchni z zapytaniem, czy za 72 zł (!) da się kupić takiego psa, choćby małego!!! I tak Mała M. i R. zachorowali na SETERA IRLANDZKIEGO... chyba innej rasy w ogóle nie biorą pod uwagę. Ów psiak ujął i mnie za serce ... a dzieci tym bardziej, gdy wpatrując się w zbożowe ciastko w ręce R. kładł swą łapę na udzie naszego ośmiolatka ... Chętnie bawił się z obojgiem ...

Małej M. zapewne szczególnie w pamięć zapadło karmienie Hugo suchą karmą. Nie chciał jeść z miski. Wolał, gdy łapka Małej M. częstowała go psimi łakociami :-) Śmiesznie było także, gdy Mała M. mogła zobaczyć z bliska, jak taki wielki psiak chlipie wodę z miski. Z wrażenia przybiegła do nas, oznajmiając nam donośnie:

,,On NORMALNIE wodę pije!!!!!''

Nasza pięciolatka kilkakrotnie rozbawiła nas wszystkich swymi powiedzonkami ... Najważniejsze, że oboje świetnie potrafili się zachować, będąc w gościnie, z czego bardzo się cieszę.... Widząc, jak dobrze się czują, radowałam się, że BYLI tam ZE MNĄ. Jednak czas płynął nieubłaganie i trzeba było wracać. Na szczęście tata odebrał dzieci o 22.30, a ja mogłam pozostać jeszcze i nadrobić towarzyskie zaległości. Tematów do rozmowy nie brakowało i gdyby nie późna pora to siedziałybyśmy i gadały jeszcze godzinami ... W dobrym nastroju i wyciszona znacznie wróciłam do domu o 1.30. TEGO mi było trzeba!!!!! HURA!!!

Wtorkowe rysowanie ...

Wtorek też upłynął nam zdecydowanie za szybko. Jednak dzięki temu, że tata rano zawiózł R. do szkoły, Mała M. i ja miałyśmy więcej czasu na dość spokojny poranek ze wspólnym śniadaniem, drobnymi porządkami, a nawet obejrzeniem filmu z Kubusiem Puchatkiem w roli głównej (Mała M., bo ja krzątałam się w kuchni). Znalazła się oczywiście także chwila na samodzielne czytanie w wykonaniu Małej M., które było wyjątkowo miłe, bo jeszcze w piżamce:-)

Każda pora dobra jest na CZYTANIE:-)
Kiedy jednak nieubłaganie minęło południe i trzeba było odebrać naszego ośmiolatka ze szkoły, popędziłyśmy na ekspresowe zakupy na targowisku, a potem już prosto do szkoły. Czasu mało, więc pędzić trzeba było, ale na szczęście odkąd Mała M. wskakuje na hulajnogę, droga do szkoły jest mniej męcząca i jakby krótsza. Ja pcham wózek, próbując dogonić naszą pięciolatkę (już prawie). Ta zaś uśmiechnięta od ucha do ucha jedzie przed siebie, zachowując wszelkie przepisy ruchu drogowego, a nawet zatrzymując się w miejscach, które wymagają wzmożonej ostrożności. Jakaż to dla mnie radość, patrzeć na naszą Małą M., która z takim entuzjazmem pędzi na tej ,,hulajnóżce'' ... a wiatr rozwiewa te jej mysie ogonki!!! A jak jeszcze jadąc spojrzy na mnie i, jak dziś, powie: Kocham Cię, Mamo!!! to ja już cała jestem w skowronkach. To właśnie jej miłość do mnie dodaje mi skrzydeł!!!

Mała M. przed TV!!!

Równie radosne są dla mnie chwile, gdy Mała M. lub R. narysują coś dla swej mamy. Cieszę się z każdego ich obrazka i choć widać, że jakiegoś wielkiego talentu w tej dziedzinie nasza pięciolatka raczej nie posiada to i tak prace jej są dla mnie bardzo cenne; tym bardziej, że zdecydowana większość dedykowana jest właśnie mnie. Chowam je do teczek i przechowuję na wieczną pamiątkę:-)


Niedawno rozbawiła mnie swą pracą z TV w roli głównej ... Mnie na obrazku zabrakło, ale za to jest tata z R. na rowerach. Towarzyszy im lalka też na dwóch kółkach:-) Mała M. zaś została w domu przed szklanym ekranem z pilotem w prawej dłoni i kubkiem w lewej. Tematu TV wcześniej jakoś nie poruszała w swej ,,twórczości''.

MAMA i CÓRKA!!!!!!!
Najchętniej jednak nasza pięciolatka (już prawie) rysuje portrety ... Właśnie przed kilkoma dniami na jednym z nich utrwaliła siebie wraz z MAMĄ ... Nie wiem skąd pomysł na owe rozwiane loki ... piękną suknię i - rzecz jasna - buty na obcasach. Takie obuwie ma także moja córka :-))))

Mała M. pod sercem mamusi:-)
A skoro już o matce i córce mowa to moja pociecha zaskoczyła mnie także ostatnio tym oto obrazkiem (patrz wyżej). Rozpoczęła od narysowania mamy z ooooogromnym brzuchem. ,,No tak'' - pomyślałam - ,,trzeba się wziąć za siebie, skoro już nawet dzieciom moja tusza zaczyna przeszkadzać:-))''. Wszystko jednak stało się jasne, gdy w brzuchu pojawiła się ... Mała M. Uff!! - odetchnęłam ... Za moment jednak na mojej twarzy pojawiły się dwa wielkie zęby ... a wszystko dlatego, że jakiś czas temu sprzątając pokazałam dzieciom okładkę z filmu o niani z udziałem Emmy Thompson, na twarzy której widniał pieprzyk .... a w oczy rzucały się wystające do przodu rzadkie bardzo uzębienie. .... Jak widzę, ów obraz musiał zrobić wrażenie na Małej M. :-)


Na odwrocie zaś pracy widniały trzy, różne wzrostem i wiekiem, dziewczynki siedzące na krześle. W zamyśle autorki pracy to sama Mała M., gdy już przyszła na świat!!! :-)


R. ostatnio jakoś nie znajduje czasu na rysowanie, a jeśli już sięgnie po ołówek czy kredki to prace są nieco mroczne i niepokojące. Niektóre zapewne powstały pod wpływem odwiedzonych wspólnie miejsc. I tak, po wystawie poświęconej ,,Gwiezdnym Wojnom'', R. narysował taki oto obrazek. Dziś zaś, chyba pod wpływem wizyty w Muzeum Archeologicznym, narysował cmentarz ... Zaczęło się od ciekawie wyglądającego domu - drzewa, ale potem już artysta poszedł w zupełnie innym kierunku:-(

Zdecydowanie wolę jego barwne prace pełne tajemniczych maszyn, .... a nie kościotrupy i inne podobnego typu tematy. Może musi na swój sposób przetrawić trudne sprawy. Czekam zatem na nieco bardziej optymistyczne prace, a póki co cierpliwie tłumaczę, dlaczego obrazy o tej tematyce nie należą do mych ulubionych:-)

ANEGDOTKA!!!!

Na zakończenie krótka anegdotka podsłuchana podczas zabawy Małej M. w lekarza - pediatrę, a dokładniej otolaryngologa. Nasza mała pani doktor, zaniepokojona problemami ze słuchem u swej lali, poradziła jej:

,,Musisz iść do USŁYSZYSTY!!!!!''

Tego typu specjalności lekarskiej bym chyba w życiu nie wymyśliła:-)))

Do miłego usłyszenia!!!