sobota, 29 czerwca 2013

Śpiewająco ... na koniec roku szkolnego

Już nie mogliśmy doczekać się końcówki roku szkolnego. W czwartkowy poranek, znów nieco w nerwach (bo tradycyjnie niektóry mieli problem z ubraniem się na czas i sprzątnięciem stołu po śniadaniu!), pobiegliśmy galopem do szkoły. Świadomość, że to już ostatni dzień nauki dodawał mi sił. Jakoś stawiliśmy się tam na czas. Planowałam szybciutko odprowadzić R. do szkoły i wrócić do domu, by zająć się porządkami i gotowaniem obiadu, by móc na spokojnie na 17-tą udać się z dziećmi na zakończenie roku szkolnego. Na planach wczesnego powrotu się jednak skończyło, bo gdy Mała M. usłyszała, że zaraz klasa R. będzie występować przed dyrekcją i śpiewać ,,Kolorowe jarmarki'' to zapragnęła i ona wziąć w owym popisie udział. Wychowawczyni sama ją zachęcała, więc zostałam...

Mała M. wcześniej uczestniczyła w kilku próbach, ale słów nie znała, a i tanecznych kroków też nie opanowała. Bardzo jednak chciała wystąpić. Najpierw stała z dziećmi, ale gdy tylko zaczęły kręcić się wkoło bałam się, że ją staranują ... W kącie sali stał jednak drewniany konik bujany, i tam właśnie posadziłam Małą M. Ubolewałam, że moja trzylatka nie zdążyła rano uczesać ze mną włosów i nie wyglądała, jak na występie przystało, ale jej to wcale nie przeszkadzało ... a poza tym była nieco schowana za tłumem dzieci (z dwóch klas).

Występ świetny: dzieci tańczyły, śpiewały, machały kolorowymi wstążkami z bibuły. Zrobiło się kolorowo, wesoło i wakacyjnie. R. (o dziwo!) w drugim rzędzie też świetnie wywijał :-)  Paniom dyrektorkom bardzo się podobało .... a i Mała M. doczekała się pochwały. Jedna z pań bowiem rzekła mi, że najlepsza i tak była ta MAŁA na bujanym koniku :-) Ma się ten urok osobisty! 

Po występie Mała M. odmawiała powrotu do domu. Jak zawsze chciała siedzieć na zajęciach z R. klasą, kolorować mandale jak pozostałe dzieci, razem myć ręce w łazience, wspólnie zasiadać do śniadania itp. Dopiero prawie 4h udało mi się ją nakłonić do powrotu; tylko dlatego, że obiecałam wspólną z R. zabawę torem samochodowym zakupionym na szkolnym festynie w środowy wieczór.

Kilka godzin w domu (obiad, przygotowanie stroju galowego dla dzieci i odświętnego dla siebie) i znów powrót do szkoły. I tu przykra niespodzianka. Znów powtórzył się poranny incydent. R. zamiast zbierać się szybciutko szalał skacząc po materacu, biegał po domu wciągając w swe szaleństwa swą siostrzyczkę ... Skończyło się tym, że 16.45 wybiegliśmy z domu ... i gnaliśmy na złamanie karku. Droga do szkoły daleko i rzeczywiście to był BIEG ... Wpadliśmy do sali, gdzie siedzieli już prawie wszyscy rodzice z dziećmi. Nie tak wyobrażałam sobie końcówkę roku szkolnego ... i mam nadzieję, że był to nasz ostatni sprint. Po wakacjach zrobię wszystko, by mój siedmiolatek spacerkiem szedł do szkoły!!!! 

Najlepsze jeszcze przed nami. R. wpadł do sali, wszedł między dzieci ... Daję mu znak, żeby zdjął sweter, bo gorąco ... Za którymś razem dotarło do niego, o co chodzi. Spojrzałam na mego synka, a tu koszula, co prawda piękna i biała, ale schodząca w jakiś podejrzany ,,ząbek''. Na migi daję mu znać, żeby podszedł ... Patrzę, a mój siedmiolatek źle zapiął koszulę. Dobrze, że zauważyłam. Miał bowiem za moment wystąpić przed wszystkimi recytując wiersz ... To byłby wstyd! 

Na szczęście udało się bez wpadki ... R. wyszedł na środek i pięknie zadeklamował wiersz. Głośno i wyraźnie, no i z pamięci, bo zdarzało się, że niektórzy nie zdążyli opanować swoich wersów na czas. R. w ostatnim wersie nieco zmodyfikował zdanie, ale i tak wyszło świetnie.



Książkowy prezent ze szkoły dla R.





Były wierszyki, taniec, piosenki i pożegnanie tych, którzy kończą naukę w zerówce. Wszyscy zostali nagrodzeni pięknie wykonanymi przez wychowawcę dyplomami (m.in. ze zdjęciami z różnych klasowych imprez i wyjść) i książkami. 

R. oczami jednego z rówieśników


R. dostał także plik ćwiczeń ( na czas wakacji!) i upominek w postaci swojego portretu narysowanego przez innego ucznia z klasy. Na odwrocie zdjęcie R. i krótka notka, jak postrzegają go rówieśnicy (GRZECZNY, ŁADNIE RYSUJE, POŻYCZA KREDKI) .. Szkoda tylko, że w domu z tą grzecznością często na bakier!!!!!!!!!!!

Dyplomik ...

Były też inne niespodzianki - mój dyplom ( m.in. za zaangażowanie w życie oddziału przedszkolnego, za wsparcie, za uśmiech, za dobre słowo!!!!)  ... i DYPLOMIK dla naszej trzylatki (no już prawie czterolatki).

HURRA! Mała M. była dumna, że i ją zauważono!

A ja byłam szczęśliwa i dumna z moich pociech, które tak wspaniale (mimo pewnych braków w zachowaniu przed wyjściem!) zakończyły ten rok szkolny.

Teraz już pora na odpoczynek!!! Lato, lato, lato czeka ... (mi już w duszy gra) :-)


czwartek, 27 czerwca 2013

UFF ... wreszcie wakacje!!!!!!!

Nie wiem, kto bardziej się raduje: dzieci czy ja z tego, że już wreszcie WAKACJE! Dotrwaliśmy dzielnie do końca. Najważniejsze, że mogę dziś wreszcie położyć się spać bez konieczności nastawiania budzika. Zapewne i tak Mała M. zbudzi mnie wcześnie, ale może uda się podrzemać nieco ...

Zakończyliśmy edukację w oddziale przedszkolnym. R. wrócił z dyplomami i książką. Nawet Mała M. dostała swój dyplomik ... Nie mówiąc już o tym, że JA też dostałam dyplom za wsparcie i pomoc w trakcie roku szkolnego. HURA!

Skoro jutro WOLNE to zaraz wyłączam komputer, by móc wreszcie na spokojnie zatopić się w lekturze ... Po wczorajszym charytatywnym pikniku nasza biblioteczka wzbogaciła się o trzy pozycje ... Kończę zatem pisanie, by czytać, czytać i czytać.

JUTRO relacja ze szkolnego festynu i zakończenia roku!

Pozdrawiamy


środa, 26 czerwca 2013

Wtorek = deszcz + dentysta ...

Poniedziałek niestety powitał nas deszczem. Musiałam nieco się pogimnastykować rano, by wszystkim znaleźć odpowiednią odzież. W miarę bez problemu dotarliśmy do szkoły, ale w drodze powrotnej rozpadało się na dobre. Musiałam jeszcze wejść na targ, a że lało jak z cebra, gdy wróciłyśmy do domu okazało się, że przemokłam do suchej nitki mimo tego, że moja kurtka z założenia należała do nieprzemakalnych. Mała M. schowana była pod folią w wózku, ale nóżek schować się nie dało i buty całkowicie przemokły. Mokra odzież nie chciała schnąć, więc idąc po R. w południe musiałam na szybko znaleźć jakieś inne buty dla niej. Biedaczka, jechała w adidasach dwa numery za dużych :-) Grunt, że tym razem wróciła z suchymi stópkami ...

W wazonie LATO, a za oknem deszcz ...
Deszcz raczej nie miał zamiaru ustąpić, więc po szkole zaproponowałam dzieciom odwiedzenie biblioteki. Moim molikom książkowym dwa razy zaproszenia powtarzać nie musiałam. Za moment książki były spakowane, tym razem w kilka reklamówek, żeby uchronić je przed deszczem. Zarówno Mała M. jak i R sami wybrali coś dla siebie, ja też co dorzuciłam i nawet nie wiem kiedy, na biurku pani bibliotekarki urósł ogromny stos. Po przyjściu do domu przejrzałam zawartość toreb i doliczyłam się 23 książek. I znów mamy co czytać!


Nasz sposób na deszczowe dni ...
Zaraz po powrocie do domu zajęłam się obiadem, a gdy tylko znalazła się wolna chwilka zabraliśmy się za przeglądanie bibliotecznych łupów. Mała M. wybrała coś dla siebie, R. też, a ja spełniałam te ich czytelnicze życzenia. Gdyby nie konieczność wyjścia do dentysty, czytalibyśmy do wieczora... Sama uwielbiam te dziecięce lekturki i z ogromną przyjemnością czytam moim pociechom, zwłaszcza gdy w domu pojawiają się nowości. Wizyta u dentysty spowodowała, że dopiero po 20-ej wróciliśmy do domu, ale na szczęście znalazł się czas na czytanie przed snem. Dałam nawet dzieciom wybór: bajka w TV czy książka? Oczywiście, wybrały książkę! Zaczęłam od czytania książek zgodnie z wyborem naszej trzylatki. Potem przyszła kolej na R. ... który z całego stosu wybrał kolejną pozycję z serii detektywistycznych książek, w których Maja i Lasse rozwiązują zagadki niczym prawdziwi detektywi. Nigdy wcześniej nie czytałam dzieciom tego typu literatury, ale gdy raz przyniosłam pierwszą książkę z serii ,,Tajemnica ...'' R. nie może się oderwać ... i za jednym lub dwoma posiedzeniami czytamy całość.

,,Tajemnica meczu'' ...
Podobnie było i wczoraj. R. jako lekturę do snu wybrał sobie ,,Tajemnicę meczu''. Co kończyłam rozdział, R. mówił:  ,,Mamo, jeszcze jeden, proszę!'' i tak przeczytałam mu połowę książki. Zegar jednak nieubłaganie wskazywał 21.30 i trzeba było pójść spać. Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła kontynuować czytanie.

Warto jeszcze wspomnieć o wizycie u dentysty. R. był bardzo DZIELNY. Okazało się, że ma 2 ubytki, a nie jeden i musiał długo siedzieć na fotelu. Ani nie pisnął. Mała M. usiadła sobie w jego nogach i dokładnie śledziła każdy ruch pani dentystki. Sama BARDZO chciała, by pani doktor i jej zajrzała do buźki i wymyśliła na miejscu, że boli ją ząb :-) Nie mogła się już doczekać, kiedy i ona zasiądzie na fotelu i ciągle pytała:

A kiedy MOJA KOLEJ?!!!

Jak pani doktor nadal zajmowała się R. rzekła:

Mówiłam, żebyś zobaczyła moje ząbki ... 

Wreszcie przyszedł i na nią czas, i sama zasiadła na fotelu. Denerwowałam się bardzo ... i zmartwiłam, gdy usłyszałam, że ma już jakąś maluteńką dziurkę i trza będzie borować. OJOJOJ! - pomyślałam .... Mała M. jednak wcale się nie zmartwiła ... Wprost przeciwnie! Była ZACHWYCONA, że i u niej pani doktor coś znalazła i będzie mogła, jak R., leczyć sobie ząbki!

Tym (dla mnie mało) optymistycznym akcentem kończę! Do usłyszenia!!!

wtorek, 25 czerwca 2013

Niedzielne atrakcje ... i hasełka Małej M.

Zawody konne okazały się jedną z kilku atrakcji minionej niedzieli. W ramach bowiem Dni Koguta w naszym mieście odbywał się I Zlot Pojazdów Zabytkowych. NIGDY jeszcze nie widziałam takich tłumów w naszym mieście. W kilku miejscach w okolicach rynku stało mnóstwo zadbanych wozów, od tych bardzo starych ...




... po nieco nowsze, znane mi z czasów dzieciństwa (Fiat 126p, Warszawa, Syrena, Wołga, Żuk, Trabant, itp).



Były też motocykle i pojazdy wojskowe. Wszystkie wypucowane, przygotowane do wystawy, a do tego często w przyciągających uwagę kolorach.



Wszystkie pojazdy ciekawe, a szczególnie rzadkie marki ....


Nie podejrzewałam, że impreza tego typu będzie miała aż takie wzięcie. Tłumy przeciskały się między autami. Ciężko spacerowało się, zwłaszcza, że pchałam Małą M. w wózku ... To jedyny mankament owej imprezy, ale z drugiej strony cieszy aż takie zainteresowanie.


Sfotografowanie samego pojazdu lub dzieci przy nim bez dodatkowych osób graniczyło z cudem. Czasem udało się jedynie utrwalić na zdjęciu wnętrze pojazdu albo jego fragment.


Małej M. i R. bardzo się podobała ta impreza. R. robił nawet własne fotografie, przyjmując przy tym śmieszną pozycję prawdziwego snajpera :-)


Mała M. chętnie spacerowała też między pojazdami, a że jest kobietką z klasą to zapragnęła zasiąść w jednym  z zabytkowych pojazdów. Sama zapytała właścicielkę jednego z nich (czerwonego kabrioletu powyżej!) o pozwolenie. Usiadła obok niej, a ja pstryknęłam pamiątkową fotografię. Najbardziej mnie rozbawiła, gdy - jak na prawdziwą damę przystało - z gracją machała w moim kierunku!


Wozów w takim stanie nie było ... poza tym jednym promującym imprezę. Stał na platformie i reklamował ZLOT! Wszyscy dobrze się bawiliśmy i za rok zapewne wybierzemy się wspólnie na kolejną edycję tej imprezy.


Dla R. niedziela była nie tylko okazją do uczestnictwa po raz pierwszy w zawodach konnych i zlocie zabytkowych pojazdów. Tego dla bowiem tata wieczorem zabrał go na prawdziwy koncert, podczas którego grano rockowe przeboje z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej. Wszystko na żywo ... pod chmurką! Nasz siedmiolatek (od niedawna!) wrócił z wypiekami na twarzy przed 23-ią i ... padł ze zmęczenia. O dziwo, bez problemu wstał do szkoły w poniedziałkowy poranek!


Niedziela zbiegła się także z Dniem Ojca. Czasu na świętowanie nie było wiele, ale jakimś cudem między jedną imprezą a drugą upiekłam tort. Wspólnie, choć na chwilę, zasiedliśmy przy stole i zjedliśmy od razu PÓŁ tortu. Jak rozumiem, smakował wszystkim domownikom!

Tort co prawda nie wyglądał tak, jak zaplanowałam, ale grunt, że smakował. Wymyśliłam sobie, że udekoruję go jakimś czekoladowym napisem. Sięgnęłam po zakupione w tym celu czekoladowe literki, a tu zaskoczenie. Pudełko zniknęło ... Zamurowało mnie!

Okazało się, że to sprawka Małej M. (!) Od kilku dni wstawała wcześniej od nas ... Raz pokazała to pudełko, przyznała się, że zjadła kilka literek, ale nikt nie podejrzewał, że jest w stanie zakraść się o poranku do lodówki, wyjąć pudełko, ukryć je w swojej szufladce i ... schrupać na osobności. No cóż!!! Rzekłam, że skoro zjadła wszystkie (a było ich tam ze 40 albo więcej!) to wkrótce na jej urodzinowym torcie też nie będzie napisu!!!!

Na koniec kilka hasełek Małej M. ...

1) Mała M. ostatnio chyba często rozmyśla nad dorosłością. Wczoraj mnie zapytała:

Mamo, jak ja będę duża to ty będziesz  tą ... babcią???

Mówię, że jak urodzi swoje dzieciątko to ja właśnie zostanę babcią ...

I tu padło kolejne pytanie, no bo przecież babcie już są :-)


No, a ta babcia? 

Ta będzie prababcią.

A ta druga?

Też zostanie prababcią ...

I tu rozmowa na ów temat się zakończyła...

2) Widzę, jak Mała M. bacznie mnie obserwuje. W łazience szykowałam jej kąpiel, a że gorąco było to miałam jakiś letni strój. Kręcę się przy wannie, schylam ... i czuję na sobie wzrok Małej M. Gdy tylko się podniosłam, Mała M. powaliła mnie na łopatki, mówiąc, z radością w głosie:

Mamo, jaki ty masz grubiutki tyłeczek!!!


3) Kolejnego dnia poczyniła kolejne obserwacje. Tym razem baczniej obserwowała siedzącego w podkoszulku tatę ...

Tato, a dlaczego ty masz takie włosy pod pachami? ....  I to takie długie!!!

Tym optymistycznym akcentem kończę niedzielną relację ...

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Na koń! ...

Niedziela upłynęła równie szybko i wypełniona była atrakcjami aż po brzegi. Rozpoczęliśmy wspólnym wyjściem na regionalne zawody jeździeckie w skokach przez przeszkody. Nie zdążyliśmy na dwie tury, ale przynajmniej załapaliśmy się na trzy krótkie konkurencje. Przyznam szczerze, że były to pierwsze zawody konne, w których uczestniczyliśmy i nawet dla nas, dorosłych, była to nie lada atrakcja.


Trochę trwało zanim znaleźliśmy łąkę, na której konie skakały przez przeszkody, a potem przedzieraliśmy się przez trawy sięgające po kolana, ale na miejsce wreszcie dotarliśmy. Mało ludzi, zawodników też niewielu, ale przynajmniej nie trzeba było przeciskać się w tłumie ... no i wszystko widać było jak na dłoni.



 Staliśmy tuż przy stoisku sędziowskim, przed nami parkur z przeszkodami, a za nami mały wybieg, gdzie konie doskonaliły swe umiejętności.



Mieliśmy frajdę, mogąc z tak bliska oglądać zawodników (dominowały panie!) i konie. No i zapoznać się z punktacją i obejrzeć nawet dekoracje zwycięzców.


Wszyscy zawodnicy, a właściwie wszystkie pary z gracją pokonywały przeszkody. Jednak zdarzało się i tak, że jeden koń odmówił skoku. Najpierw strącił jedną z nich, a potem nie podjął dwukrotnie próby skoku ... Przed kolejną również się zbuntował. No cóż ... koń to żywe stworzenie i swe humory ma :-) Jak każdy zresztą.

Więcej atrakcji niebawem, bo teraz pora gnać po R. do szkoły :-)



niedziela, 23 czerwca 2013

Sobota na rynku i w domu ...

Weekend upłynął pod znakiem festynów. Tradycyjnie w naszym mieście pod koniec czerwca odbywają się Dni Koguta. Trzy dni wypełnione były różnymi imprezami. w których w ramach możliwości uczestniczyliśmy. Nigdy nie lubiłam masowych imprez, ale teraz ze względu na dzieci czasem w nich uczestniczymy, zawsze jednak wcześniej wybierając co ciekawsze atrakcje.

Zanim jednak udaliśmy się razem na rynek, ja udałam się na zakupy, a tatuś zabawiał dzieci. Były rozgrywki w gry planszowe i w karty autorstwa R. Nawet Mała M. grała i wygrała w kilka minut z tatą i swym starszym bratem. Na to R. rzekł, że Mała M. nie znała zasad i wygrała! Na szczęście Mała M. nie da sobie w kaszę dmuchać i mu odpowiedziała:

Znam TĄ grę od DWADZIEŚCIA lat!!!

Mała M. testuje wagonik ...
Po rozgrywkach przyszła kolej na inne zabawy. Mała M. chciała zbudować kolejkę linową dla swych lal. Z pomocą przyszedł jej starszy brat, a potem tata ...i bawili się na całego.

Kolej na misia. Kolejna pasażerka już leży pod drabiną i czeka!!!
Zakupy gotowe, obiad ugotowany na 2 dni ... Wreszcie można w komplecie ruszyć z domu. Poszliśmy na rynek. Tam wzięliśmy udział w giełdzie książki bibliotecznej, posłuchaliśmy muzyki na żywo granej na scenie, przyglądaliśmy się sprawnościowym potyczkom rycerzy w ramach kolejnego Turnieju Rycerskiego. Atrakcji było znacznie więcej, ale nie wszędzie można być. Dla R. i Małej M. i tak najciekawsze okazało się zjeżdżanie na dmuchanych zjeżdżalniach.

Skoki i przeskoki .... 
R. zaliczył dwa takie zamki: jeden z przeszkodami, a drugi duży, na którym pędził jak szalony. Mała M. zaś wesolutka niczym skowronek ślizgała się w zamku w kształcie paszczy krokodyla...

Zaraz stąd wypadnie rozpędzona Mała M.
Między atrakcjami zjedliśmy także pyszne włoskie lody z polewą (ja z czarnej porzeczki!). Mała M. i R. pierwszy raz jedli takie kręcone lody z maszyny ... Nasza trzylatka od razu przeszła chrzest bojowy. Najpierw nie nadążała za lizaniem i lód kapał dosłownie wszędzie, a potem pękł wafelek i lód wylądował na chodniku. Polały się łzy, ale tata pobiegł zaraz po nową, tym razem, połowę mniejszą porcję :-)

Zmęczeni i pełni wrażeń ledwo doczołgaliśmy się do domu. Mała M. padła ze zmęczenia i spała do rana ...

W niedzielę czekały nas kolejne atrakcje ...

Tyle w wielkim skrócie, bo już po północy, a jutro szkoła wzywa :-)




piątek, 21 czerwca 2013

Czas zleciał ...

Nawet nie wiem, kiedy ten tydzień nam przeleciał, ale z drugiej strony nie ma się co dziwić, bo aż dwa dni spędziliśmy na wizytach lekarskich poza miejscem zamieszkania. Wczorajszy wyjazd w upale do reumatologa okazał się prawdziwym wyzwaniem; w strugach potu po przejazdach dwoma autobusami dotarliśmy na miejsce. Na szczęście odebrał nas wracający z delegacji tata, oszczędzając nam kolejnych 2h podróży. Nóżka OK, ale leki trzeba nadal brać i na wakacje nie ruszać się z woreczkiem leków w razie pogorszenia. Grunt, że nie ma opuchlizny i R. może normalnie funkcjonować wśród rówieśników. Kolejna wizyta za 3,5 miesiąca ... UFF!

Najnowszy nabytek naszych pociech...
Dziś też upalny dzień, który spędziliśmy dość aktywnie. Klasa R. zwiedzała agencję reklamową i pani wychowawczyni zgodziła się, bym znów im towarzyszyła. Tym sposobem całe przedpołudnie spędziliśmy w szkole. Mała M. była bardzo przejęta! Ubrała się elegancko w swą najnowszą sukienkę, założyła sandałki i oczywiście najnowszy nabytek - okulary przeciwsłoneczne. Sama wybrała, jakie chce. Od dłuższego czasu kilka razy dziennie pytała, czy jej kupię owe okulary. Słowa dotrzymałam i teraz oboje mają okulary na nosie. Nikt przynajmniej nie marudzi, że słońce razi ...

Okulary na nosach naszych modeli :-)
Dziś też sprawiłam Małej M. niespodziankę. Otóż zgodnie z przyjętym w zerówce R. zwyczajem wszystkie dzieci obchodzące urodziny w miesiącach wakacyjnych dziś, tj. w pierwszym dniu lata, przynoszą do szkoły słodycze, by świętować w klasowym gronie. Mała M. się ostatnio pochwaliła, że też jest ,,wakacyjna''. Chciałam, żeby też mogła świętować i kupiłam jej w drodze do szkoły dużą paczkę orzechowych wafli. Ale była przejęta! Została zaproszona do środka koła wraz z innymi solenizantami. Najpierw wszyscy odśpiewali ,,Sto lat'', a potem każdy miał do wykonania jedno zadanie. Mała M. musiała 4 razy podskoczyć! Zrobiła to z pełną gracją wywołując uśmiech na twarzach dzieci i mojej.  Była zaskoczona całą sytuacją, a najbardziej tym, że nagle zjawiłam się przed nią z wafelkami, które mogła sama rozdać dzieciom! HURA!

Lala pobiera lekcję pływania ...
Mała M. uwielbia być z dziećmi. Choć jest tam gościnnie, świetnie bawi się z rówieśnikami R. i wykonuje polecenia pani wychowawczyni. Nie marudzi i jest zawsze uśmiechnięta. Gdy nadchodzi pora śniadania, zasiada z innymi w ławce i grzecznie zjada swoje kanapki. Aż przyjemność patrzeć!

W domu również uwielbiam się jej przyglądać, zwłaszcza samodzielnie wymyślanym zabawom. Najczęściej są to zabawy lalkami ... Dziś ni stąd ni zowąd Mała M. zaczęła energicznie przemieszczać się pełzając po podłodze ... trzymając lalę przed sobą. Patrząc przez moment i słuchając, co mówi do swej lali, domyśliłam się, że to lekcja pływania ...

SUPER KARTY R. 
R. też ostatnio znalazł sobie ciekawe zajęcie. Wczoraj zniknął na dłużej w swoim pokoju i coś rysował. Okazało się, że stworzył własne karty do gry z bardzo śmiesznymi wizerunkami przeróżnych postaci. REWELACJA! Sama jestem zaskoczona jego pomysłowością. Już grał z nami w te karty, dziś nawet zaprosił do gry swą siostrzyczkę. Jutro sfotografuję owe karty i zamieszczę tu fotki.

*********************************************************************************
Na koniec kilka powiedzonek ....

Mała M. nadal zaskakuje mnie swymi spostrzeżeniami ... kilka dni temu w rozmowie rzekłam jej, że też kiedyś będzie wspaniałą MAMĄ!!!

Za kilka chwil podeszła do mnie bliska łez Mała M., pytając:

Kiedy, Mamo, będę taka duża jak Ty?

Pytam, a dlaczego, chcesz być już taka duża teraz?

A ona mi na to:

Bo też chcę mieć już WŁASNE DZIECI!!!

 i rozpłakała się, Biedaczka. Wzięłam ją na kolanka, przytuliłam, porozmawiałam i ... uspokoiła się.

Niesamowita, ta nasza Mała M. Tyle w niej dobroci, troski, opiekuńczości, że już taką prawdziwą mamusią chce być. Widzę, jak wspaniale troszczy się o swoje lalki ... i bardzo przeżywa, gdy jej starszy brat mówi, że to są ,, sztuczne kukły''. Nie podoba mi się, jak R. tak o nich mówi i staram się reagować, gdy jestem w pobliżu ... by słowami nie ranił swej młodszej siostrzyczki.

A skoro już o dorosłości i byciu mamą mowa to po wczorajszym odcinku ,,Domisiów'' o byciu dorosłym (po raz drugi na specjalne życzenie Małej M.) nasza (prawie czterolatka) wyraziła swe życzenie:

Ja chcę, żebyś jutro mi kupiła taki mały lakier do paznokci, jak Amelka miała!!!!

I co to będzie jak nam ta mała dama urośnie?!

Do miłego usłyszenia ...






wtorek, 18 czerwca 2013

Sandały na letnie upały i nie tylko :-)

Dzisiejszy upał dawał się nam we znaki. Rano jeszcze pół biedy; dało się wytrzymać. Bez większego wysiłku odprowadziłam R. do zerówki i wróciłam do domu, po drodze robiąc zakupy na targu i zatrzymując się na placu zabaw, by Mała M. mogła pohuśtać się nieco. Ja w tym czasie odpoczywałam na ławce, ucinając sobie pogawędkę z ciocią R. Było przyjemnie, ale upał nie dokuczał ...

Po powrocie do domu zabrałam się za przygotowywanie obiadu. Mała M. zaś, dzięki temu chyba, że wybiegała się na dworze i dotleniła, sama świetnie się bawiła. W osłupienie wprawiła mnie swym pomysłem na doskonałą zabawę. W pewnym momencie słysząc kilkakrotnie odgłos otwierania rzepów poszłam sprawdzić, co się dzieje. Zobaczyłam Małą M. w akcji.


Znalazła porzucone przez tatę sandały na rzepy, które - jak się okazało - świetnie nadają się do transportowania maskotek Małej M. Do każdego buta mogło wsiąść jednorazowo dwóch pasażerów, co przy dwóch butach podwajało ich liczbę. I tak Mała M. bawiła się w najlepsze wożąc swych podopiecznych w różne miejsca. Dziecięca kreatywność, jak się przekonałam, nie zna granic!


Powrót ze szkoły wczesnym popołudniem był już większym wyzwaniem. Palące słońce i prawie bezwietrznie. Ledwo dałam radę. R. też miał dość i po obiedzie już nie miał ochoty nigdzie dziś wychodzić. Zaproponowałam zatem małą porcję ,,Reksia'' i ,,Bolka i Lolka'', które ostatnio bardzo chętnie oglądają wraz z Małą M.


Mała M. miała jednak jeszcze za mało słońca chyba, bo po powrocie ze szkoły urządziła plażę dla swych lal. Nawet o poduszki pod ich główkami zadbała! Dla siebie też rozłożyła kocyk ... 

Czegoś to nasze kochane pociechy czasem nie wymyślą?!!!

Niech ów wpis będzie jak orzeźwiający powiew na gorący dzień :-) Do miłego usłyszenia!

Szukając zająca w polu ...

Jak już wspomniałam w krótkim poniedziałkowym wpisie, po kilku godzinach spędzonych we Wrocławiu z powodu wizyty z R. u alergologa zatęskniłam za ciszą i rowerową przejażdżką. Nie bardzo wiedziałam, gdzie się udać, tym bardziej, że znów jechałam sama, a w takiej sytuacji odkrywanie leśnych dróżek nie bardzo wchodzi w rachubę. Czas też mnie ograniczał (1,5h). Pomyślałam, że może wreszcie odkryję jeden z brzegów grobli naszej drugiej rzeki.


Przejechałam kilka metrów, ale bardzo ciężko pedałowało się po trawie i wyrwach. Zawróciłam, by pokręcić się znów wokół odkrytej ostatnio ścieżki między polami. Słońce grzało, skowronki śpiewały. Ciepło i miło było.


Przede mną ścieżka, w oddali nawet zobaczyłam znajome mi wieże, punkty orientacyjne naszego miasta. Zawsze kiedy je widzę w terenie, czuję się pewniej, mając takie punkty odniesienia.


Jechałam przed siebie ... cisza bardzo mi była potrzebna. Chciałam wsłuchać się w odgłosy przyrody i szeroko otwarłam oczy, by przyjrzeć się, co w trawie piszczy :-)


Na efekty nie musiałam długo czekać. Kilka kroków przede mną na ścieżce zobaczyłam dwa ptaki. Jeden brał akurat kąpiel w kałuży, a drugi stał w pobliżu na czatach. Śmiesznie to wyglądało ... i dziwne, że we dwoje... ale tak to może w świecie ptaków bywa :-)


Kilka kroków i już byłam przy ,,mojej'' kałuży w polu. Pora wcześniejsza niż ostatnio i odgłosów dziwnych nie było, jedynie radosne kumkanie żab. Próbowałam choć jedną wypatrzeć w wodzie, ale wszystkie gdzieś się sprytnie pochowały.


O dziwo komarów nie było (ostatnio wróciłam z tego miejsca pokąsana chyba w 20 miejscach!). Stałam więc spokojnie i delektowałam widokiem pól (po prawej i lewej), zapachem zbóż, traw ...


... i polnych kwiatów wokół. Zaraz przypomniały mi się czasy dzieciństwa, zabaw w ogródku babci ...


Nie wszystkie jednak roślinki były mi znajome, jak np. ta żółta na fotce, więc przy okazji podczas wędrówek na rowerze mogę się czegoś nowego dowiedzieć.


Było tak błogo i przyjemnie, że nie bardzo miałam ochotę ruszać się dalej. Pojechałam jednak przed siebie.


Byłam zdziwiona widząc kolejne połacie pól pokrytych wodą, ale z drugiej strony nie ma się co dziwić, skoro deszcz lał właściwie dwa tygodnie bez przerwy.


Zaskoczeniem była również spękana ziemia, bo niby tyle wody, a ziemia woła ,,pić!'':-)


Kilka metrów dalej znów woda niczym wstęga wcina się w pole ... Jechałam dalej, by odkryć, co kryje się dalej.



Nie dojechałam jednak daleko, bo po pokonaniu kilka następnych kałuż okazało się, że nie bardzo da się przejechać. Rozważałam prowadzenie roweru, ale pora była zbyt późna, by pieszo iść w nieznane.


 Pomyślałam, że skoro zaraz trzeba będzie wracać postoję tu nieco, by wsłuchać się w odgłosy natury ... Stałam i patrzyłam uważnie. Nagle w oddali zauważyłam poruszenie najpierw w jednym miejscu, a  za moment w innym.

To zające wyszły na żer ... Były dość daleko, ale nie chciałam podchodzić bliżej, by ich nie spłoszyć. Nad głową latały skowronki, z dala dochodził rechot żab, czasem przeleciała nad wodą ważka ...


Nie miałam ochoty stąd się ruszać gdziekolwiek, ale obiecana godzina powrotu do domu zbliżała się wielkimi krokami ...

Nie pozostało mi zatem nic innego jak wsiąść na rower i skierować się w stronę domu. I tak też zrobiłam ...


Wskoczyłam na rower i ruszyłam przed siebie, dalej rozglądając się wokół ... Zaraz jednak musiałam się zatrzymać, gdyż na mej drodze pojawił się kolejny, trzeci już dziś z kolei, szarak ...


Przez moment stał i patrzył w moją stronę ... a gdy zrobiłam kroków kilka czmychnął w trawę ...


Już myślałam, że ukrył się przede mną na dobre, ale nie ... Znalazł sobie coś na kolację i chrupał w najlepsze.


Nie chciałam mu przeszkadzać w uczcie, więc zeszłam z roweru i szłam po cichutku ... Ten jednak zerwał się
do ucieczki i już go nie było ... Cieszyłam się jednak z tego, że udało mi się spotkać szaraki, bo w zgiełku miasta taki widok należy do rzadkości!


Zjeżdżając z dróżki po lewej ujrzałam jeszcze spacerującego  po polu bażanta. Wcześniej słyszałam jego głośne krzyk. Zaraz przypomniało mi się powiedzenie Małej M. Kiedyś słysząc bażanta na grobli, powiedziała mi, cytując babcię:

Znowu baba jaga jadła zimne lody!!!!

Tak babcia podobno jej tłumaczyła ów chrapliwy odgłos wydawany przez bażanty!

Tym optymistycznym akcentem kończę relację z poniedziałkowego wypadu wśród pól ...