piątek, 31 maja 2013

Deszczowe Boże Ciało ... z planszówkami

Na dzisiejsze świętowanie, a właściwie odpoczynek w rodzinnym gronie, czekałam już od dni kilku. Marzyły mi się wspólne spacery, przejażdżki rowerowe, relaks na działce itp. Niestety aura nie dopisała i trzeba było zapewnić dzieciom inne atrakcje. Wstałam zatem wcześnie (ok.7.30) i od razu wzięłam się do pracy: śniadanie, pieczenie ciasta, gotowanie obiadu ... Wszystko po to, by sześć godzin później zjawić się u cioci R.

Już w środę spędziłam u niej z dziećmi fantastyczne popołudnie i wieczór. Tak dobrze nam było, że do domu wróciliśmy po 21-ej. Pomyślałam, że połączę przyjemne z pożytecznym, oddając naprawioną drukarkę i wspólnie spędzając czwartkowe popołudnie. Ok. 13-ej zjedliśmy obiad (pierogi leniwe z surówką z marchwi i jabłek) i pojechaliśmy w odwiedziny. Z racji tego, że ciocia R. zawsze nas gości i karmi (na życzenie dzieci nawet kolacją!) dziś ja postanowiłam zabrać coś do jedzenia. Do pojemników zapakowałam kawałek ciasta na leniwe pierogi i surówkę, a do drugiej torby - sześć gier planszowych. Ale była ZABAWA!

Nasz HIT ... Zaraz żółwie wypełzną i zacznie się wyścig!
Choć musiałam się nieźle nagimnastykować, by zdążyć ugotować obiad i upiec ciasto przez wyjściem w gości, warto było. Wszyscy bowiem dobrze się bawiliśmy grając w gry planszowe. Hitem obu dni były ,,Pędzące żółwie''. Nie mogłam uwierzyć, że tak bardzo przypadną wszystkim do gustu. Ten bożonarodzeniowy prezent, który prawie 3 lata przeleżał na szafie w oczekiwaniu na ,,lepsze czasy'' okazał się doskonałą grą. Każdy z graczy bowiem został właścicielem jednego z żółwi, którego należało zaprowadzić jak najszybciej do grządki z sałatą. Sęk w tym, że zawodnicy nie zdradzają sobie nawzajem, który żółw jest czyj .... a ruchy na podstawie kart wykonuje się bez względu na kolor posiadanego żółwia... Dużo przy tym śmiechu i dobrej zabawy!!! Wczoraj owa gra tak przypadła do gustu cioci i jej córce, że zostawiły ją sobie, by jeszcze pograć.

Dzieci nawet dorosłych nie chciały dopuścić do układania :-)

Ciocia R. też przygotowała dla nas atrakcje. Na dzieci czekały puzzle (składające się z 300 elementów), które wszystkie w mig zostały ułożone, a w nagrodę - pyszne lody w pucharku (po 2 porcje dla każdego!).
Małej M. i R. także bardzo przypadły do gustu przywiezione przez córkę R. ze szkolnej wycieczki pajączki, które uruchamia się za pomocą gumowego przycisku (pompki). Ale była zabawa i piski, gdy taki włochaty stworek właził na rękę lub gołą stopę.

Jeden pająk już idzie na spacer ...
Widzę, że wszystkim wiele radości sprawiają nasze spotkania z planszówkami. Mam nadzieję, że staną się stałym programem naszych spotkań. Oby jak najdłużej!




środa, 29 maja 2013

Dzień Mamy w teatrze i w parku ...

Po sobotnich szaleństwach nad wodą nadeszła niedziela, a wraz z nią Dzień Matki. Upiekłam ciasto, by jakoś w rodzinnym gronie uczcić ów szczególny dzień. Miał być tort, ale planowałam ,,wyjazdowe świętowanie'', więc było kruche ciasto z rabarbarem i jabłkami, które wszystkim bardzo smakowało.

Ciasto już gotowe ... Do plecaka i jazda na wycieczkę:-)
Mile zaskoczyły mnie moje kochane pociechy wręczając mi wcześnie rano własnoręcznie wykonane laurki. Obie prześliczne! Mała M. jednak koniecznie chciała mi coś podarować, więc podzieliła się tym co miała. Swymi małymi łapkami w cukierkowy papier zapakowała swoją płytę CD z nagraniem ,,Złotej rybki'', a potem w kolejnej paczuszce zawinęła książeczkę o Domisiach. Widziałam ile pracy włożyła w zaklejanie papieru taśmą klejącą. Prawdziwe wyzwanie!!! Byłam taka szczęśliwa, że pamiętały i same od siebie (z drobną pomocą taty) zadbały o to, by sprawić tego dnia przyjemność swojej mamie.

Mała M. pakuje swój prezent
Ja też z myślą o nich przygotowałam dla nich niespodziankę - wyjazd na spektakl teatralny, gdzie aktorzy czytają współczesną sztukę dla dzieci. Już od pół roku próbowałam zdobywać bilety, ale dopiero teraz się udało. Byłam pełna obaw, czy nie będzie się nudziło moim pociechom; czy nie za trudna tematyka (dla dzieci 5+); czy Mała M. wysiedzi tak długo ... I, okazało się, że  niepotrzebnie się obawiałam. Przez większość czasu Mała M. siedziała wpatrzona i zasłuchana w aktorów. Jednak pod koniec się wystraszyła głośnego tonu głosu ... i tego, że rodzice daleko (dzieci siedziały na poduszkach na scenie, a rodzice w tyle na krzesłach) i zaczęła płakać. Tata szybko ją zabrał i wyszli na zieloną trawkę. Tuż obok bowiem odbywał się rodzinny festyn i Mała M. załapała się na kolejne atrakcje. Po spektaklu rzekła, że jej się podobało, ale było trochę straszne. R. zaś siedział do końca i po wyjściu z teatru wyraził swój entuzjazm. Podbudowało mnie to bardzo, bo gdy w domu wspominałam, że aktorzy będą czytać role, to nie bardzo chciał jechać do teatru. My, dorośli, też się dobrze bawiliśmy ...

Festyn to także okazja do fotografowania przyrody :-)
Po spektaklu zabawiliśmy nieco w pobliskim parku. Dzieci posiliły się kanapkami, poszalały na placu zabaw, pojeździły na przepięknej karuzeli. Największą jednak atrakcją była wata cukrowa, której nigdy wcześniej nie jadły. Obojgu ów przysmak naszego dzieciństwa tak bardzo smakował, że długo będą go wspominać. 

MNIAMMM!

Potem krótkie odwiedziny w księgarni, kilka książeczek (tanich) do torby ... i wyjazd do Babci na niedzielny obiad. I tak miło wszyscy spędziliśmy niedzielę. Był czas na grę w piłkę, wycieczkę, odwiedziny ... Jakimś cudem na wszystko starczyło czasu!!! No i na świętowanie również, a co najważniejsze wspólne wyjście do teatru w Dzień Mamy okazało się trafionym pomysłem.

Tyle o niedzieli .... Kolejna już przed nami :-)

P.S. fotki laurek jutro, bo pora późna.


poniedziałek, 27 maja 2013

Sobota nad wodą ...

Na sobotnie wspólne wyjście czekaliśmy od dawna, bowiem w ostatni weekend maja odbywa się u nas festyn na Odrze. Impreza trwa dwa dni, ale ze względu na inne plany na niedzielę, właśnie w sobotę tam spędziliśmy wspólnie czas. Ale po kolei ...

R. już dzień wcześniej zbudował swój statek :-)
Przed wyjazdem szybciutko upiekłam ciasto (już na Dzień Mamy) i posprzątałam nieco mieszkanko, by ok.13-ej udać się całą rodziną nad Odrę. Pogoda wietrzna, ale bez deszczu. Odstraszyła jednak wielu, bo frekwencja niska. Nam to jednak nie przeszkadzało i korzystaliśmy, ile się dało.

Parada łodzi na Odrze ...
Najpierw uczestniczyliśmy w paradzie łodzi, które zaprezentowały się na Odrze. Dla wszystkich to była niezła frajda, móc podziwiać łodzie od malutkich łódek po statki i pojazdy wodne strażaków, straży miejskiej, policji wodnej, WOPR-u, ale także motorówki ... Stanęłam na moście i oddałam się mej fotograficznej pasji, dzieci zaś w tym czasie pok okiem taty odwiedziły stanowiska informacyjne wojska, zwiedziły wóz opancerzony, podziwiały szalejący na ściernisku traktor-gigant.

Traktor robił wrażenie!
Potem usiedliśmy wygodnie na trawie i słuchaliśmy świetnie grającej kapeli (były nas tam aż dwie rodziny!!!). Nie ma jak muzyka na żywo. Nawet tatusiowi się podobało, a to wymagający słuchacz-muzyk :-)

Małej M. już się ciut zmęczenie atrakcjami dawało we znaki, więc odeszłam z nią na chwilę. A tu panowie strażacy zaproponowali nam przejażdżkę płaskodenną łódeczką z silnikiem motorowym, którą zwykle wykorzystują w trakcie powodzi. Dostałyśmy kapok (Małą M. ledwo było widać taki był ogromny!) i weszłyśmy na pokład. Ale była jazda! Strażacy powozili nas ciut po Odrze, zrobili kilka kółeczek i po jakimś kwadransie (może i później) wróciliśmy na brzeg. Nasi panowie mieli nietęgie miny, bo się nie załapali ... No cóż ... Płeć piękna wie, jak poprosić strażaków o przysługę :-)

W owej kuli wodnej Mała M  i R. bawili się na całego!
Nawet nie wiem kiedy zrobiła się 16.30 i Mała M. zziębnięta i zmęczona domagała się powrotu do domu. Jak się okazało, rzeczywiście zmęczyła ją ta impreza, bo zasnęła w ubraniach w minut kilka po powrocie.
Nie ma się co dziwić. Na miejscu zdążyła jeszcze wraz z R. poszaleć zjeżdżając w dmuchanym zamku. Potem zapragnęła spróbować swych sił w kuli wodnej. Pan z obsługi nie bardzo wierzył, że da się ją namówić. Co tam ... Mała M. weszła do kuli, pan wpompował do środka powietrze, zepchnął kulę na wodę (małego basenu) i Mała M. musiała się nieźle nagimnastykować, by kula chciała się przesuwać na wodzie. Często upadała, bo wiatr spychał kulę, ale Mała M. nie zrażała się i z uśmiechem od ucha do ucha walczyła z żywiołem. R. w kuli obok też dobrze się bawił. Rok temu już próbował swych sił w owej dmuchanej kuli. teraz więc dobrze sobie radził. Nowością była dla niego skakanie na trampolinie eurobungee. W uprzęży i przymocowany linami skakał jak na trampolinie. Bardzo mu się podobało. Mała M. też chciała, ale musi poczekać aż ciut urośnie. Może już za rok i ona spróbuje. Widzę jaka jest dzielna. Nie boi się ... i tak trzymać.

MNIAM! Choć znam taką Ciocię i takiego Wujka co w maszynie lepsze pieką :-)
Dzieciom jak widać atrakcji nie brakowało. Choć impreza darmowa to atrakcje dla dzieci znów odchudziły portfel, ale raz ma się małe dzieci ... :-) Grunt, że dobrze się bawiły. R. miał mało i domagał się kupna balonu, ale na szczęście argument pustego portfela poskutkował. AAA ... nie wspomniałam jeszcze o pysznych gofrach, które na otwarcie imprezy zafundował nam tatuś.

Jedna z konkursowych propozycji w ,,Pływaniu na byle czym''
Festyn trwał do wieczora. Bardzo chciałam zobaczyć kolejną edycję konkursu ,,Pływanie na byle czym'', Niestety, tak jak w roku poprzednim, zostałam z Małą M. w domu, a moi panowie pojechali, sfotografowali ciekawe konkursowe pojazdy ... i wrócili, by zdać nam relację.

Ta propozycja konkursowa też mi się bardzo podobała!
O mały włos nie wpuściłabym do domu własnego syna, bo po otwarciu drzwi na wycieraczce zobaczyłam blondyna z twarzą Spidermana. Ale wyglądał!!! Sztuka tak pomalować twarz. Był zachwycony. Co chwilę sprawdzał w lustrze, czy oś się nie zmazało. Syczał, robił miny, by sprawdzić jak wygląda z taką twarzą. Najbardziej żałował, że nie może postraszyć swej małej siostrzyczki. Na szczęście Mała M. twardo spała aż do rana, a twarz brata zobaczyła na fotografiach, którymi w niedzielny poranek o 6-ej (!) rano pochwalił się R.

I tak miło i przyjemnie spędziliśmy sobotę! Za rok znów się tu wybierzemy. Tym razem zaprosimy gości, bo z roku na rok impreza coraz ciekawsza.

piątek, 24 maja 2013

Piątkowe granie ...

Już nie mogłam doczekać się piątku ... R. spędził go dość intensywnie, bo wraz z klasą wybrał się do innej szkoły na zajęcia WF (tory przeszkód z ławeczkami, piłkami oraz zabawami sprawnościowymi) i pokaz eksperymentów w wykonaniu jednego z tamtejszych nauczycieli. SUPER pomysł! R. już w domu eksperymentował wielokrotnie, ale to tak fascynujące zajęcie, że zaraz po powrocie do domu chciał kontynuować eksperymenty. Pochwalił się, że bawili się balonem kierując nim za pomocą wypuszczanego z suszarki do włosów strumienia powietrza. Było też wywoływanie tornada w butelce, ale szczegółów nie znam. Może jutro uda nam się niektóre z owych zabaw powtórzyć!

Po powrocie ze szkoły szybciutko uwinęłam się ze smażeniem placków ziemniaczanych i poszłam w odwiedziny do ,,cioci'' R., której już dawno nie odwiedzaliśmy. Nawet sama Mała M. przed kilkoma dniami rzekła:

Mamo, szkoda, że już dawno nie byliśmy u cioci R.!



Po drodze szukam wiosny nad swą głową...
Choć bardzo byłam zmęczona całym tygodniem, zmobilizowałam się i poszliśmy. Decyzja o wyjściu okazała się strzałem w dziesiątkę, bo - jak zawsze zresztą - wszyscy miło spędziliśmy tam czas. Dzieci świetnie się bawiły. Mała M. zasypana klockami lego znalazła w owej stercie motory z ludzikami ... jeździła nimi i jeździła. R. zaś mnie zaskoczył zapraszając 11-letnią J. do szachowej rozgrywki. Choć przegrał, gra była bardzo wyrównana. Nie wiedziałam, że po kilku partyjkach rozegranych z tatą, nasz siedmiolatek już tak świetnie zna się na szachach. Tak trzymać!

Pierwsza partyjka szachowa R. z J.
Po stresującym dość dla mnie tygodniu sama zapragnęłam rozerwać się nieco i zaproponowałam grę ,,Detektyw Szczebrzeszyn'', nasz przetestowany już kilka razy w praktyce prezent bożonarodzeniowy. Ile było śmiechu i dobrej zabawy. Wszystkim nam dobrze zrobiła owa zabawa testująca naszą spostrzegawczość i refleks.

Gramy ... gramy
Mała M. nie grała z nami. Bardziej aktywna zrobiła się, gdy nadszedł czas powrotu do domu. Oznajmiła wszem i wobec, że chce jeść. I oczywiście ciocia R. nie odmówiła swemu gościowi poczęstunku. Została poczęstowana pysznymi (też zjadłam!) kanapkami z jajkiem, szczypiorkiem i ogórkiem. Jadła tak zachłannie, że aż tata (który przyjechał, by nas odwieźć do domu) powątpiewał, czy Mała M. zjadła przed wyjściem obiadek. Zjadła, zjadła dwa placki ziemniaczane ... ale kanapki to dopiero była pychotka :-)

GRA-GIGANT już gotowa...
I tak miło spędziliśmy piątkowe popołudnie i wieczór. Na koniec jeszcze migawki trzy z wczorajszego wieczoru, kiedy to ja moczyłam się w basenie, a R. z tatą wspólnie pracowali nad dokończeniem gry-giganta. Dobrze czasem wyjść z domu, żeby zobaczyć, że moi ,,chłopcy'' potrafią razem świetnie się bawić (z dala od monitorów !). R. już od kilku dni pracował nad planszą (Mała M. nawet miała w niej swój udział rysując na niej jedną choineczkę!!!). Wczoraj opracowali ją do końca i nawet zagrali w nią raz, bo ilość pól taka, że na kolejną rozgrywkę do północy by chyba zabrakło czasu.

R. z tatą już grają...

Pomysł ze statkiem kosmicznym wypełnionym polami do gry bardzo mi się spodobał.

Tyle w wielkim skrócie. Dobrze, że cały weekend jeszcze przed nami. Pozdrawiamy!

czwartek, 23 maja 2013

Odświętnie w szkolnym gronie ...

Dziś wielkie wydarzenie, bo w szkole R. świętowaliśmy DZIEŃ MATKI. Co prawda pani wychowawczyni wcześniej nie planowała spotkania z tej okazji, ale zdecydowała o wspólnym świętowaniu po tym, jak zaczęła z dziećmi rozmawiać o mamach. Jak sama rzekła, pomysł zrodził się sam, podczas rozmów o tym, KIM JEST MOJA MAMA.


Ogromnie się cieszyłam, że mogę wziąć w nim udział, bo w ciągu dwóch lat nauki w zerówce z powodu chorób R. ominęło mnie wiele uroczystości z udziałem rodziców.

Kreatywność dzieci nie zna granic ...
Ubraliśmy się odświętnie i biegiem pomaszerowaliśmy do szkoły ... z 30 minutowym opóźnieniem, bo - mimo świątecznego nastroju - R. nie bardzo miał ochotę się spieszyć gdziekolwiek. O 9-ej wszystkie mamy zostały zaproszone do klasy, gdzie czekała kawka i ciasteczkowy poczęstunek. Zaraz na początku R. wręczył mi własnoręcznie zrobionego kwiatka ...

Kwiatek dla mamy na powitanie!
Przygotował i inne niespodzianki, które wręczał w przerwach między pląsami i wspólnymi tańcami. Wszyscy dobrze się bawiliśmy. Mała M. oczywiście nam towarzyszyła.

Laurka od R.
 Była nawet mini przekąska zrobiona pod okiem mam. Mianowicie szaszłyk na słodko z pianek jojo, rozgrzanych nad płomieniem świeczki. Pychotka! Nie wiedziałam, że tak można, ale pani wychowawczyni (harcerka) rzekła, że to po harcersku ... Chyba wszystkie mamy były w takim szoku jak ja:-)

Zaraz będzie smakołyk dla mamy ...
Miłym akcentem był także mój portret wykonany przez R. Jak go zobaczyłam to pobiegłam po spódnicę do sklepu, żeby mój syn nie myślał, że panie tylko w spodniach chodzą :-).


Całe spotkanie przebiegło  w miłej atmosferze. Szkoda, że kilka mam nie mogło przyjść. Była nawet jedna babcia, która mnie ujęła za serce, gdy w pewnym momencie odwróciłam się, a tu moja Mała M. siedziała na jej kolankach. Owa ,,Babcia'' na jednym kolanku trzymała swoją wnuczkę M., a na drugim - moją trzylatkę.  Mała M. była tak szczęśliwa mogąc siedzieć na kolanach ,,przyszywanej'' babci. Ileż ciepła było w tej pani, a z drugiej strony - jak bardzo dzieci potrzebują, by ktoś wziął je na swe kolanka i przytulił! Na długo w pamięci pozostanie mi ów widok.

Autorski portret MAMY wykonany wspólnie przez kolegów i koleżanki z klasy R.
Ogromnie się cieszę, że mogłam dziś wraz z moimi pociechami świętować DZIEŃ MAMY. Rodzinne świętowanie już niebawem.

Do miłego usłyszenia!


środa, 22 maja 2013

Rabarbarowo i plastycznie nieco ...

Nie wiem jak to się dzieje, że nie mogę z niczym nadążyć. Mam rano ambitny plan na zajęcia z dziećmi, ale kuchnia plus dojścia do i ze szkoły zajmują tyle czasu, że ciągle go brak. Już nie mogę się doczekać wakacji, by nie budzić się na przeraźliwy dźwięk budzika ... i móc planować sobie dzień wypełniony spacerami, słodkim lenistwem, wylegiwaniem się w łóżku, czytaniem od rana do wieczora, wspólnymi wycieczkami rowerowymi itp. Oj, marzy mi się, a tu rok szkolny trwa i znów jutro o 5.50 trzeba będzie wyjść z rozgrzanej pościeli i przygotować to i owo dla kochanych domowników, a potem pędzić do szkoły. Oby tylko jutro R. nie przypominał rano zaspanego ślimaka ... Ciężko wtedy zdążyć na czas no i poganianie męczy mnie nieco :-)

Dziś, jak to w środę, po tygodniowej przerwie znów odbyły się zajęcia modelarskie. Na szczęście tata zawiózł i odebrał R., więc nie musiałam biec znów przez całe miasto, pchając przed sobą Małą M. Tym bardziej, że zaraz po powrocie ze szkoły ucięła sobie drzemkę i szkoda by mi było ją budzić.

Słodki zapach roznosił się po całym domu :-)
Czas nieobecności R. wykorzystałam pracowicie piekąc ciasto drożdżowe z rabarbarem. Już dawno nic nie piekłam, a jak Mała M. spała to jakoś szybko się uwinęłam ...i po powrocie R. z zajęć ciasto już czekało na niego na kuchennym stole. W całym domu pachniało świeżym domowym wypiekiem. Dobrze, że blacha duża to i na jutro COŚ zostanie :-)

WRESZCIE jakieś nowe modele!
Oczywiście, zanim skosztowaliśmy ciasta, R. pochwalił się swymi nowymi modelami. Dziś skleił trzy pojazdy: żółty bus i dwie kolejki. To nowość, bo właściwie od połowy marca pracuje nad świątynią. Zadanie bardzo pracochłonne, ale z każdym spotkaniem zbliża się do finału :-). Dobrze mu zrobi taki odpoczynek od klejenia tej budowli.

DOMEK ...
Ostatnio R. bardzo mało artystycznie się ,,wyrażał''. Po szkole najchętniej sam znajduje sobie zajęcia, głównie wyścigi samochodowe albo modne ostatnio nagrywanie krótkich filmików o różnych pojazdach obdarzonych nadzwyczajnymi cechami. Dodatkowo dwa dni w tygodniu spędza po 2h w modelarni, a jak jeszcze - tak jak dziś - czekają na niego dwie strony A4 zadań do szkoły, to czasu na zabawę jest niewiele. Dobrze, że i tak jeszcze wykroił sobie coś dla siebie :-) Zaczął bardzo ambitnie od projektu gry planszowej gigant, ale na dokończenie jej nie starczyło ani sił ani czasu.

Gra gigant rozpoczęta ...
Najwyraźniej jednak czuł niedosyt, bo po powrocie poprosił tatę, by wydrukował mu jakiś model. Sam go wyciął i pokolorował, a potem skleił ... i tak powstał śliczny domek. Nie pozostawił go jednak w oryginalnym kształcie. Sam dorysował stół z krzesłami, a tata - postawił ludzika w jednym z okien, pająka i kwiaty. Zaraz jeszcze bardziej mi się spodobał.

To chyba R.  w oknie stoi :-)
Mała M. też dziś nie siedziała bezczynnie. Trochę czytała, trochę malowała, trochę rozwiązywała zadań dla przedszkolaków ... Ostatnio ciężko jej samej się czymś zająć przez dłuższy czas. Mimo wszystko stworzyła
małe malarskie dzieło i rysunek.

Zapomniałam zapytać, któż zacz:-)
Tyle na dziś w telegraficznym skrócie ... Trochę się tego nazbierało, a więc jednak udało się coś zrobić pożytecznego :-) Do miłego usłyszenia!

wtorek, 21 maja 2013

Bucikowy szał ...

Po pełnym wrażeń weekendzie poniedziałek i wtorek były znacznie spokojniejsze. Wczoraj bowiem największą atrakcją okazał się wspólny wyjazd na zakupy.  Ja biegałam między półkami w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, a nasze pociechy z tatą mogły nieco pomyszkować w dziale zabawkowym. Niczego do zabawy nie kupiliśmy, ale przynajmniej było co oglądać.

Dla Małej M. jednak przeglądanie zabawek nie było aż taką atrakcją w porównaniu z wizytą w sklepie obuwniczym już po opuszczeniu hipermarketu. Okazało się, że szukanie butów dla dwojga dzieci jednocześnie to prawdziwe wyzwanie. Najpierw sprawdziłam, czy są jakieś sandałki dla naszej małej damy. Żadne jakoś nie przypadły mi do gustu, więc zaprzestałam poszukiwań... Szybko udało się znaleźć buty dla R., ale cena (70 zł) odstraszyła mnie nieco. Skupiłam się na mierzeniu butów z naszym siedmiolatkiem, a w tym czasie Mała M. bawiła się w najlepsze. SAMA wyszukiwała sobie pasujące jej fasony i rozmiary ... Sięgała sobie po pudełka i mierzyła w najlepsze. Żadne prośby, by nie myszkowała sama nie pomagały. Za chwil kilka, akurat jak zdążyłam dopasować buty dla R., Mała M. miała już na nóżkach śliczne różowe sandałki w odpowiednim dla siebie rozmiarze. Byłam w szoku, jaka ona jest zaradna!!!


Ceny jednak obu par dość wysokie, więc nasze poszukiwania kontynuowałam dzisiaj. UFF! Po odwiedzeniu kolejnych dwóch sklepów  znalazłam wreszcie pasujące obojgu sandały. Połowę tańsze, a i dzieci zadowolone. Mała M. była zachwycona, mogąc przeglądać, dotykać, wybierać butki .... Była taka szczęśliwa, że ma już wreszcie sandałki. Po powrocie do domu stale je przymierzała, a to na skarpetkę, a to na gołą stopę, a to w rajstopkach ... Ubaw na całego! No i jak zadzwoniła Babcia G. to musiała pochwalić się zakupem bucików.

Wspaniale jest obserwować radość Małej M. Cieszyła się z butów, głośno wyrażała swój zachwyt. Ileż w niej pogody ducha i tej spontaniczności. Zachwycam się mą córeczką co dzień. Nawet w szkole dziś jedna z pań rzekła, że Mała M. ma zawsze uśmiech na twarzy i ... zaprosiła ją do swojej klasy, by zobaczyła starsze dzieci ... :-)

Zakup butów, rzecz niby prozaiczna, a dla dzieci - prawdziwe wydarzenie i dużo radości. Nawet R. się podobało. Co chwilę pokazywał mi jakieś buty i pytał, czy w takich bym chodziła:-). Śmiesznie się kupuje buty z dziećmi. Dobrze, że mimo tego, że zakupy zabrały sporo czasu, znaleźli w tym jakąś przyjemność!

Inne przyjemności i nie tylko ...

R. czekała jeszcze dziś wizyta u dentysty. Kolejna kolorowa plomba, a znów jakiś ząb czeka na leczenie. Koniecznie jutro zakupię nitki, bo zaprzestał ich używania. Całe szczęście, że dzielnie znosi borowanie! Był z tatą, więc uniknęłam dodatkowych stresów :-)

Po ich powrocie sprawiłam sobie przyjemność i poszłam na basen. Najpierw wymoczyłam się nieco w jacuzzi i pomasowałam plecy pod strumieniami wody, a potem poszalałam już pływając. Szło mi lepiej niż ostatnio i jakoś jakbym lżejsza była nieco ... Może uda się pójść znowu za dwa dni, a jak tylko Mała M. upora się z katarem, wybierzemy się wszyscy na basen. Nasze pociechy nigdy jeszcze tam nie były!

Dobrej nocy i do usłyszenia!

poniedziałek, 20 maja 2013

Weekendowe atrakcje ...

Na brak atrakcji w miniony weekend nasze pociechy nie mogą narzekać.

Już w piątkowy wieczór zabrałam dzieci na plac zabaw, by mogły wyszaleć się nieco po całym tygodniu.



Mała M. huśtała się i huśtała, a R. rysował kredą i jeździł autkami po wyznaczonej trasie. Oboje świetnie się bawili. Ja korzystałam z chwili relaksu i przyglądałam się wiośnie dokoła.


Sobotę spędziliśmy dość aktywnie. Wspólne wyjścia rozpoczęliśmy od uczestnictwa w spotkaniu z podróżniczką, która w 120 dni przemierzyła trasę z Azji do Europy. Poszliśmy we czworo, jednak Mała M. miała problem, by tak długo słuchać prelekcji. Posiedziała chwilkę, poczęstowała się ciasteczkami ... i poszła na festyn w pobliskim parku. Tam też się dobrze bawiła na dmuchanych zabawkach, huśtawkach itp. R. uważnie słuchał ciekawej opowieści o azjatyckich krajach. Dzielnie wytrwał ze mną do końca. Na pamiątkę kupiłam mu jedno ze zdjęć pani podróżnik, którą niebawem zawiesimy w jego pokoju.


Kolejne atrakcje czekały na nasze pociechy już po obiedzie. W ramach Nocy Muzeów zwiedziliśmy ratusz i jego podziemia. Zapalone świece robiły wrażenie. Sale muzealne też zwiedziliśmy, by przypomnieć sobie co nieco o naszym mieście, obejrzeć stare pocztówki i znów czegoś nowego się dowiedzieć.


Udało nam się także zapisać na listę, by móc o 19.30 wejść na wieżę ratusza. Tam pan zegarmistrz, opiekujący się ratuszowym zegarem, opowiedział o tym zabytku (liczącym 300 lat!).  Co dzień pokonuje strome schody, by nakręcać ręcznie zegarowy mechanizm. Mieliśmy szczęście, bo akurat podczas naszego zwiedzania nakręcał ów zegar.

Ciężarek już prawie jest w górze! Jeszcze moment  i zegar będzie nakręcony!

Nie lada przeżyciem było dla R. i dla mnie podziwianie panoramy naszego miasta i okolic z ratuszowej wieży. Szkoda, że Mała M. zasnęła i tata też nie mógł nam towarzyszyć. Na szczęście zrobiliśmy kilka filmów i mnóstwo zdjęć, by podzielić się naszymi wrażeniami z tymi, którzy nie mogli z nami przyjść.



Z ratusza powędrowaliśmy do wesołego miasteczka, które na weekend odwiedziło nasze miasto. Dzieci zachwycone. Nie tylko same karuzele, ale i ceny za przejazd nimi, mogły wywołać zawrót głowy. Rzadko jednak taka okazja się zdarza, więc zaszaleliśmy nieco.

Jedna z karuzel ... Nie próbowaliśmy :-)

Najpierw R. i Mała M. z tatą próbowali swych sił na autodromie, czyli małych elektrycznych samochodzikach. Mnie jakoś nie dało im się namówić na przejażdżkę. Oboje szczęśliwi za kierownicą! Potem oboje pozjeżdżali z dmuchanego zamku.


Kiedyś R. bardzo się bał tego typu atrakcji, Mała M. też. Teraz jednak świetnie się bawili. Portfele ,,schudły'' nieco, więc trzeba było zdecydować się na ostatnią atrakcję. Wybór R. padł na kolejkę górską, a Małej M. na karuzelę z łabędziami. Najpierw zaprowadziliśmy R. z tatą na kolejkę z wagonikami. Kiedy Mała M. podeszła, rzekła, że ona też chce taką kolejką pojechać. Wytłumaczyłam jej, że pojedziemy na łabędziu .... a na kolejkę górską już nie mamy pieniążków. A tu miły pan z obsługi po czesku rzekł, że mamy wsiadać ... Tłumaczę mu, że nie mam żetonu ... a on nas dalej zapraszał. Szybko rozdałam bagaże i hop do wagonika. Ale była jazda! Cztery okrążenia wagonikami w górę i w dół; raz wolniej, a raz bardzo szybko. Wszyscy zachwyceni!!!

Ale będzie JAZDA (kolejką górską)
Dzieciom jednak wciąż mało było atrakcji, więc po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na placu zabaw. Mała M. ledwo doszła do domu. Tam szybo przebrała się, wskoczyła pod kołderkę i w pięć minut chyba zasnęła. Po takim dniu pełnym wrażeń nie ma się co dziwić, że padła jak kawka :-)

Niedziela też obfitowała w atrakcje. Planowaliśmy wyjazd na działkę, ale potem uzmysłowiliśmy sobie, że najpierw trzeba pojechać tam bez dzieci i skosić trawę, a dopiero potem można planować tam wspólny pobyt. Nie było zatem harców na działce, ale była pierwsza wspólna rowerowa wycieczka. HURA! P. wreszcie naprawił koło mojego roweru. Ruszyliśmy w drogę. Mała M. na foteliku na rowerze taty, bo ja nie czułam się pewnie. R. zaś dzielnie pedałował na swoich dwóch kółkach. Jechaliśmy groblą wzdłuż rzeki. Świeciło słońce, śpiewały ptaki, pachniały kwiaty ... CUDOWNIE! Celem wycieczki było dotarcie do jazu i dalsza droga wzdłuż rzeki. Na miejscu okazało się, że trwa budowa elektrowni wodnej na tym odcinku rzeki i dalej jechać się nie da. Z drugiej strony trasa była wystarczająco długa jak na początek, więc wróciliśmy do domu. Tu szybka zmiana odzieży, uzupełnianie zapasów płynów i wyjazd na obiad do teściowej ...

I tak miło i przyjemnie minął nam weekend.

Pozdrawiamy serdecznie!

piątek, 17 maja 2013

Mała M. w szkole - dzień 2 i 3

Po środowej inauguracji odwiedzin Małej M. w klasie R. nasza trzylatka pokochała szkołę i kolejnego dnia, już jak prawdziwy zerówkowicz, powędrowała z uśmiechem na twarzy, na zajęcia. Na plecach niosła swój mały plecaczek, a w nim śniadanie w pudełku i termos.

Śniadanko już czeka ...
 Była bardzo przejęta i, jak zawsze, radosna. Zaraz w drzwiach została miło przyjęta przez koleżanki R. Każda koniecznie chciała jakoś jej pomóc i do czegoś się przydać.

Mała M. uczestniczyła dzielnie we wszystkich zajęciach, nawet tych, które wymagały rysowania czy kolorowania. Na początku jednak wszystkie dzieci usiadły w kole na dywanie. Pani pytała o pory roku, dni tygodnia, itp. W pewnym momencie Mała M. wtrąciła się grzecznie i poprosiła:

Proszę Panią, POCZEKAJ, bo ja muszę się napić!

Nie mogąc jednak wydostać się, Mała M. zapytała:

A jak ja mam wyjść?

Wówczas WSZYSTKIE dzieci bez wyjątku zrobiły jej miejsca. Pani wychowawczyni była zachwycona ich postawą.

Plecak na plecach. Można ruszać w drogę!!!
Po zabawie nadszedł czas na śniadanie. Pani zaproponowała Małej M. zajęcie miejsca z dziewczynkami. Naszej trzylatce nie trzeba było tego mówić dwa razy. Zaraz usiadła w ławce z 3 koleżankami, wyjęła z pudełka serek i kanapkę, i była w siódmym niebie. Nie mogło obyć się bez wyjęcia z plecaczka termosu ... Już samo nalanie herbatki było wielkim wydarzeniem dla Małej M. Sama mogła to zrobić! No i wreszcie miała własny termosik, tak jak R.!

Głównym punktem czwartkowych zajęć było wyjście na spacer po mieście ze znanym lokalnym fotografem. Wszystkie dzieci ustawiły się w parach i ruszyliśmy. Mała M. miała 2 koleżanki. Trzymała każdą z nich za rękę i była wniebowzięta. Potem znalazła sobie kolegę, z którym pogadywała sobie w drodze powrotnej. On, niskiego wzrostu, 6-latek ... też pogodny i zawsze uśmiechnięty. Wyglądali cudownie razem. Tak beztrosko ...

Pan fotograf oprowadził nas po mieście. Zabrał w te miejsca, które należą do najstarszych. Mimo upału dzieci dzielnie maszerowały. Miały kilka przystanków po drodze, m.in. na placu zabaw i na górce w pobliżu dawnego zamku. Mogli biegać, zbierać kwiaty, huśtać się ... i tak bardzo ta część wycieczki zapadła im w pamięć, że dziś, kiedy nasz gość zjawił się znów w szkole, by pokazać nam park, dzieci zapytane, co im się najbardziej wczoraj podobało, odpowiadały:

Wszystko nam się podobało!

Wszystkie przerwy nam się podobały! 

Podobało nam się, jak byliśmy na górce (zamkowej) ... (tu zbierali kwiaty i siedzieli z naszym gościem na ławce)

Jakże różne są odczucia dzieci ... Dla mnie ważne były owe cenne informacje o naszym mieście (gdzie płynęła Młynówka, jak wyglądało stare koryto rzeki, gdzie stał młyn itp.), zaś dla dzieci - miejsca, gdzie mogli pobrykać w trakcie wycieczki. Mała M. również dobrze się bawiła. Raz tylko zapłakała, gdy potknęła się o krawężnik podczas spaceru.

Po powrocie do klasy dzieci znów zasiadły w kręgu i pani zapowiedziała, że w piątek spotkamy się z naszym gościem po raz trzeci. Tym razem pan fotograf poprowadzi nas przez park, a spacer zakończymy piknikiem na łące. I tu znów Mała M. mnie rozbawiła ... Gdy pani powiedziała, że każdy ma przynieść ze sobą jakąś przekąskę, którą będzie mógł się podzielić z innymi, Mała M. przerwała swoje drugie śniadanie i biegiem przez klasę w stronę wychowawczyni. Mi tylko rzekła, że ona MUSI coś pani powiedzieć ... i na cały głos oznajmiła jej:

A ja lubię te małe PALUSZKI! 

Zaraz po powrocie do domu przypomniała, że w piątek piknik. Musiałam pobiec do sklepu po małe co nieco. Była tak bardzo przejęta tym, że znów w piątek zjawi się w szkole, że jeszcze wieczorem przygotowała sobie odzież na następny dzień i do plecaka zapakowała co trzeba na piątkowy piknik.

Ale to jeszcze nie koniec naszej historii. Wychodząc wczoraj z klasy około południa spotkaliśmy panią dyrektor, która -gdy zobaczyła Małą M. z plecaczkiem - była pełna podziwu, że nasza trzylatka tyle godzin dzielnie spędziła w klasie. Stwierdziła, że po tylu godzinach zapewne jest głodna i ... zaprowadziła nas do szkolnej stołówki. Mimo moich protestów ... Mała M. dała się zaprosić, bez żadnego skrępowania usiadła przy stole wraz z innymi dziećmi i sama zjadła wielki talerz zupy:

To był rosół z makaronem ze słoną (!) marchewką (jak nam oznajmiła Mała M.)

Po zjedzeniu zupy, jak na kulturalną dziewczynkę przystało, odniosła samodzielnie talerz, wypiła kompot ... i podziękowała miłym paniom, z panią dyrektor włącznie, za pyszny obiadek. Byłam szczęśliwa widząc, jak Mała M. dobrze się czuje wśród dzieci i jak świetnie sama sobie radzi.

Dziś, tj. w piątek, znów była  w szkole (obudziła się już o 6-ej i pytała, czy dziś też idziemy do szkoły) i brała udział w pikniku. Dzieci miło ją przyjęły, a w podziękowaniu za wspólną zabawę nasza trzylatka otrzymała pierwszy w swym życiu DYPLOM.



Widzę, że bardzo jej się tam podobało. Już wczoraj po powrocie śpiewała zasłyszane tam piosenki i powtarzała rymowankę.

Ogromnie się cieszę, że mogłam te 3 dni spędzić z moimi pociechami w szkole. Swoją obecnością Mała M. wzbudzała entuzjazm wielu. Także moja obecność, jak zdradziła mi wychowawczyni, odbiła się szerokim echem, bo cały pokój nauczycielski huczał, co to za nowa praktykantka zjawiła się w zerówce :-)



Miło wspominam ten czas!!! Moje dzieci również. Dla Małej M. to ważne przeżycie. Zapewne zapadło jej w pamięć i będzie do niego wracać. Już dziś niektóre dziewczynki z klasy R. pytały mnie, czy w poniedziałek Mała M. znów się u nich zjawi. Jak miło!!!


środa, 15 maja 2013

Mała M. w szkolnej ławce ...

Dziś spotkał nas nie lada zaszczyt. W drodze do szkoły wychowawczyni R. zaprosiła mnie z Małą M. na dzisiejsze zajęcia. Miał ich odwiedzić znany w mieście fotograf, by pokazać swoje fotografie miasta i opowiedzieć nieco i jego historii. Ogromnie się ucieszyłam z tej propozycji. Pognaliśmy szybko do sklepu po  coś do jedzenia i picia dla Małej M., bo nie byliśmy przygotowani na dłuższe pozostanie w szkole.

Zaprowadziłyśmy R. na religię i biegiem do domu kultury na kawkę z automatu. Mała M. zjadła drożdżówkę z serem, a ja delektowałam się małą czarną. Mała M., nasza bystra trzylatka, zaraz mi rzekła:

... przecież ta kawa jest niedobra .... 

No tak, kiedyś poskarżyłam się na jakość kawy z tej maszyny, to teraz mi się dostało :-)

Zjadłyśmy, wypiłyśmy i biegiem do szkoły. Mała M. zasiadła w szkolnej ławce. Była dumna i blada, mogąc spędzić czas z dziećmi. Dzieci ją miło przyjęły, więc czuła się swojsko od samego początku. Już kiedyś była w tym gronie na zajęciach fizycznych. Od tego czasu ma tu dwie sympatyczne koleżanki, które też dziś się nią opiekowały. Dbały, by miała kartkę do rysowania, pożyczały swoje kredki i w trakcie zabaw dbały, by Małej M. nic się nie stało.

Pani wychowawczyni też traktowała Małą M. jak uczennicę, bo wręczając zadania do rozwiązania nie pominęła naszej trzylatki. Zabawnie było, gdy Mała M. już znudziła się siedzeniem w ławce i kolorowaniem (i tak długo wytrzymała przy stoliczku z dziećmi), podeszła do pani i rzekła:

Gdzie mogę porysować kredą?

Pani wskazała jej miejsce, a Mała M. w sekund kilka napisała na tablicy swoje imię. Niektóre dzieci podniosły głowy znad swych kartek ... i zaczęły głoskować wyraz na tablicy. Niektórzy byli w szoku, że taka  mała potrafi już samodzielnie pisać!

Mała M. uczestniczyła we wszystkich zajęciach z myciem rąk, zabawami na szkolnym boisku, jedzeniem śniadania włącznie. Nie byłyśmy przygotowane na takie długie siedzenie w szkole. Na szczęście R. podzielił się kanapką ze swą młodszą siostrzyczką.

Gwoździem programu była oczywiście wizyta fotografa. Dzieci uważnie przyglądały się fotografiom i próbowały rozpoznać widniejące na nich budowle. Choć obejmowały one właściwie samo centrum, były bardzo ciekawe, bo zrobione z wysokości ratuszowej wieży. Zabawne były opowieści dzieci, które na pytanie, co przedstawia dana fotografia zdawały się nie zauważać zabytków .... i najczęściej padającymi odpowiedziami były:

A tam mieszka moja babcia

Tu jest moja droga do domu

A tu chodzę na angielski

Znam to miejsce 

Prawie każde dziecko udzielało takich właśnie odpowiedzi.

Mała M. siedziała z innymi dziećmi w kręgu i brała udział w spotkaniu. Zdziwił mnie R, że wcale się nie zgłaszał, a raz zapytany udzielił jednej z powyższych odpowiedzi. Jak go w domu zapytałam, dlaczego nie bierze aktywnego udziału w lekcji i dlaczego nie powiedział, że np. w ratuszu jest biblioteka ... odrzekł:

Mamo, ale przecież ten pan to wie !!!

Rozbawił mnie tym bardzo. Jak widzę, inaczej pojmuje cel zgłaszania się w klasie.

Dla Małej M. siedzenie tak długo było prawdziwym wyzwaniem. Zachowywała się jednak bardzo grzecznie.   Wydawało mi się jednak, że nie słucha uważnie. Jakże się myliłam. Gdy jedno z dzieci wspomniało o Miasteczku (w pobliskim parku) Mała M. rzekła bez skrępowania na cały głos:

A ja z babcią L. byłam raz w tym Wesołym Miasteczku!!!!

Jej odpowiedź została ciepło przyjęta, a ja się ucieszyłam, że jednak słuchała no i miała śmiałość odezwać się publicznie. Widzę jak bardzo Mała M. i R. się różnią. Ona śmiała, otwarta i towarzyska, a R. bardziej na dystans. Cieszę się ogromnie, że mogłam dziś uczestniczyć wraz z Małą M. w zajęciach. Mogłam poobserwować R. w działaniu, a Małej M. dostarczyć wielu atrakcji.

Jutro wraz z klasą idziemy zwiedzać miasto ... Mała M. jest bardzo przejęta, bo musi zabrać ze sobą plecak i śniadanko, by miała wszystko tak przygotowane do szkoły jak jej starszy brat.

Jeszcze jedna anegdotka ... W trakcie zajęć weszła do sali pani dyrektor z gościem, by sprawdzić, na ile klasa przygotowana jest do przyjęcia 6-latków. Przyglądała się, pytała, czy dzieci są posadzone w ławkach według wzrostu, aż tu nagle zobaczyła Małą M. .... Wiedziałam, że o nią zapyta ...:

A ta Malutka? ... - padło pytanie,

ale pani wychowawczyni uratowała sytuację, tłumacząc, że to nasz DZISIEJSZY GOŚĆ ...

Tyle na dziś. Dobrej nocki ...

P.S. Jutro jakieś fotki może wkleję.



Popołudnie w bibliotece ...

Po koszmarnej wizycie u alergologa w poniedziałkowe przedpołudnie musiałam odstresować się nieco, więc R. zaprowadziłam na zajęcia modelarskie (niestety, drzwi zamknięte!), by z Małą M. poodpoczywać w naszej bibliotece. UWIELBIAMY odwiedzać to miejsce!

Zajęcia odwołane, więc poszliśmy we troje pomyszkować nieco wśród bibliotecznych zbiorów dla maluchów. Wreszcie mogłam usiąść wygodnie ... Dzieci same wyszukiwały sobie książki. Mała M. sama przeglądała półeczki, a potem siadała wygodnie przy stoliczku i sprawdzała zawartość wybranych książeczek. Śmiała się przy tym, komentowała .... Rozpoznawała te wcześniej już czytane.

R. też na spokojnie wybierał sobie kolejną porcyjkę lekturek. Znów  pojawił się na stole pokaźny stosik, a właściwie dwa, po jednym dla każdego. Musiałam niestety zrobić selekcję, a i tak ostatecznie pojawiliśmy się w domu z  20 nowymi czytelniczymi propozycjami.

Oboje oczywiście zaraz po powrocie do domu chcieli przeglądać swe książkowe skarby. Jeszcze tego samego dnia Małej M. przeczytałam nowe przygody Tupcia Chrupcia i perypetie Basi w zoo (,,Basia i upał w zoo''). R. zaś nalegał, by przed snem przeczytać mu opowieść o Kreciku (,,Krecik w mieście''). Tak miło nam się czytało, mimo późnej pory, że za jednym posiedzeniem przeczytaliśmy 35 stron książki, czyli do połowy.

Wspaniale mieć w domu takie moliki książkowe. Dla mnie czytanie moim pociechom to często jedyny relaks w ciągu dnia ... Sama czasem do snu czytam sobie dziecięcą literaturę. Doskonale się wówczas relaksuję, a i sny jakieś  bardziej kolorowe mam. Współczesna literatura dziecięca obfituje w wiele doskonałych tytułów. Ciekawe są one także od strony graficznej. Dzięki dzieciom wracam także do czasów mojego dzieciństwa i nadrabiam zaległości ... albo odświeżam pamięć o baśniowych i bajkowych bohaterach.

Polecam!


Koszmarna wizyta u alergologa ...

Po krótkiej przerwie słów kilka o tym, co spotkało nas w poniedziałek ...

Poniedziałek podporządkowany został wizycie u alergologa. Ostatnio R. bardzo zaostrzyły się objawy alergii, głównie niepokojący nas bardzo kaszel. Szukałam pomocy u pediatry, która zaleciła czym prędzej udać się do alergologa i pulmonologa. Nasz  termin kwietniowy przepadł, bo R. chorował. Kolejny wolny był w czerwcu, więc pani rejestratorka poleciła, by przyjść jak najszybciej ok. godziny 10-ej, poczekać do ostatniego pacjenta, a potem poprosić lekarkę o przyjęcie. W szpitalnej poradni zjawiłam się ok. 10.30 i przez 1,5 h czekałam grzecznie z Małą M. i R. aż pani doktor przyjmie wszystkie dzieci. WRESZCIE, gdy zrobiło się pusto na szpitalnym korytarzu, grzecznie zapukałam do drzwi, weszłam do gabinetu i przywitałam się z lekarką. Moje pociechy równie głośno rzekły ,,dzień dobry'', każde z osobna.

Chyba nie zrobiliśmy tego wystarczająco wyraźnie, bo pani doktor nadal wertowała papiery i coś pisała i pisała. Dalej staliśmy przy drzwiach. Nie doczekałam się nawet zaproszenia, by usiąść ... Nie zdziwiło mnie to wcale, bo nawet gdy przychodziłam w terminie wcześniej umówionym, miałam wrażenie, że zawsze pani doktor BARDZO w czymś przeszkadzam. Tym razem także poczułam się jak intruz. Nic, staliśmy  dalej ... Wreszcie pani doktor nas zauważyła, bo pospiesznie rzuciła w naszą stronę:

NAZWISKO? 

Podałam, a ona zaczęła znów przeglądać swą listę ... Aby skrócić to szukanie, zaraz dodałam, że nie ma nas na liście, bo nie mogłam pojawić się w kwietniu, a od kilku dni R. ma bardzo nasilone objawy alergii i chciałam prosić o przyjęcie. 

Pani alergolog jednak wcale mnie nie słuchała. Spojrzała na zegarek i dodała, że właśnie skończyła pracę ... i  że JAKO CZŁOWIEK mnie przyjmie, ale wówczas popełni PRZESTĘPSTWO. Może mnie przyjąć w innym terminie ... 

Sęk w tym, że najbliższy termin to początek sierpnia, a R. ma nocne napady kaszlu od prawie miesiąca. Konsultacja u alergologa jest zatem sprawą pilną. Próbowałam tłumaczyć, że R. cierpi na MIZS, że niepokoję się o jego zdrowie ...

Nie robiło to jednak żadnego wrażenia na pani doktor, która na moją kolejną prośbę wytłumaczyła mi, że jej sytuacja jest podobna do tej, gdy przychodzę do banku i proszę o pieniądze, których ów bank wypłacić mi nie może. Dalej wertowała swoje papiery i dawała nam do zrozumienia, że nic tu po nas. Nie mogąc nas się pozbyć, otworzyła dni sąsiedniego gabinetu (pielęgniarki) i powiedziała do niej:

Ta MAMA NIE ROZUMIE, ŻE JA NIE MOGĘ JEJ PRZYJĄĆ!

Była bardzo nieprzyjemna. Nie próbowała w ogóle wczuć się w sytuację, czy nawet pomóc. Jedyna rada to taka, że mam iść do innej placówki w swoim mieście albo w mieście 25 km stąd. Na co mi taka rada. To, że mam szukać pomocy gdzie indziej jest dla mnie oczywiste i wymyśliłam to sama, nie mając tytułu doktora nauk medycznych i nie ukończywszy trzech specjalizacji lekarskich!!!! 

Chętniej bym usłyszała od pani doktor porady, co robić i jaki, do czasu kolejnej wizyty, podać lek, skoro te dotychczas przez nią przepisywane są już nieskuteczne. 

Ale to jeszcze nie koniec ... Rozmowa była krótka, bo pani doktor czasu nie miała. POWIEDZIAŁA, że mam wyjść z gabinetu, bo przeszkadzam jej w pracy, a ona właśnie myśli nad leczeniem dziecka w podobnej sytuacji co moja.

To, że jej przeszkadzam w pracy usłyszałam dwukrotnie!!!

Ton głosu nieprzyjemny, wyraz twarzy również ... Moje dzieci były zdruzgotane. Jeszcze 1-2 zdania lekarki i R. by się rozpłakał. Miał łzy w oczach. Był pierwszy raz świadkiem tego, że jego mamę ktoś dorosły w ten sposób potraktował. 

Proszenie pani doktor nie miało sensu. Podziękowałam (nie wiem, za co!) i powiedziałam na odchodne, że więcej do tej pani nie przyjdę.

Byłam zbulwersowana ... wściekła .... Poszłam na skargę do dyrektora, ale ten mi wytłumaczył, że NFZ ma limity .... itp. JA NIE MAM ŻALU do pani doktor, że mnie nie przyjęła, ale mam poważne zastrzeżenia co do sposobu traktowania przez nią pacjentów. BARDZO nie lubię przychodzić do tej lekarki. Na szczęście wizyty rzadko, ale zawsze równie nieprzyjemna podczas nich atmosfera. Pani doktor nie raczy nawet wysłuchać tego, co mam do powiedzenia. Ogranicza się do szybkiego osłuchania R. (podnieś koszulkę ! Nawet R. się nie rozbiera) i przepisania leku ... Na dłuższy wywiad - brak czasu. 

ODRADZAM WSZYSTKIM panią alergolog w SZPITALU w O. ..,. Wiedza wiedzą ... ale nawet lekarza 3 specjalizacji z tytułem doktora nauk medycznych OBOWIĄZUJE kultura osobista. To co przeżyłam nie mieści mi się w głowie. Moje dzieci po wyjściu z gabinetu też miały dość.

R. powiedział:

Mamo, a ta pani doktor się tak zachowywała, jakby w ogóle nie zauważała, że ktoś wszedł do gabinetu!!!

M. wyszła i na gorąco skomentowała sytuację:

Pani doktor NIE BYŁA MIŁA! (to bardzo delikatny opis chamstwa w wykonaniu pani alergolog!)

R. już mi rzekł, że do tej pani doktor on już nie pójdzie!!! 

JA TEŻ NIE!

Kiedy byłam we wrześniu pani doktor też mnie zaszokowała ... Jak zawsze, głowa w papierach, pisanie i pisanie i wertowanie papierów przez kilka dobrych minut aż pani znajdzie czas, by mnie o cokolwiek zapytać. Wreszcie zapytała:

I co tam słychać, R. , u ciebie? (czy jakoś tak)

Odebrałam to jako pytanie skierowane do R. .... Mówię:

No, powiedz pani doktor, jak się czujesz.

A pani alergolog spojrzała na mnie OBURZONA i rzekła:

Proszę Panią, JA JESTEM POWAŻNĄ OSOBĄ!!!!!!!!!!!!!!!

.... jak widać, u pani doktor dzieci RODZICE i ryby głosu nie mają!!!!

To z historii wizyt, a odnośnie poniedziałku dodam jeszcze, że dzieci, choć małe, świetnie odebrały całą tę sytuację, a najlepszym tego dowodem jest zdanie Małej M., gdy wczoraj wróciłam wieczorem od dentysty. Ledwo weszłam, a moja trzylatka mnie zapytała:

A czy ta pani, Mamo, NIE WYPROSIŁA CIĘ Z GABINETU???

Nic dodać nic ująć ...




poniedziałek, 13 maja 2013

Weekend w skrócie ...

Po piątkowo-urodzinowych szaleństwach nadeszła pora na weekendowy odpoczynek. W sobotnie przedpołudnie ciut wysprzątaliśmy mieszkanie, w szczególności pokój solenizanta (z myciem okna, praniem firanki i zasłon włącznie). Przed tygodniem bowiem zakupiliśmy mu małą sofę, by mógł spać sam w swoim pokoju. Mebel, o wdzięcznej nazwie Smerfuś, zajmuje mało miejsca i świetnie pasuje kolorystycznie do wystroju królestwa R.

Urodzinowy bukiet od babci!
 Po porządkach - urodzinowa wizyta babci, więc nasz siedmiolatek znów w skowronkach, bo dostał wymarzony film ,,Auta 2'' z grą PC o identycznym tytule. Tego samego dnia musiał go wypróbować, pędząc autem na monitorze komputera. Prawdziwe szaleństwo! Mała M. też dostały drobny upominek, puzzle ze Złomkiem, bohaterem ,,Aut''. Oboje szczęśliwi!



Po całym tygodniu samodzielnej właściwie opieki nad moimi pociechami zamarzyłam o chwili relaksu i zrobieniu czegoś dla zdrowia. Postanowiłam, po 15 latach przerwy, pójść na basen, by wreszcie zadbać nieco o swoją sylwetkę, która po dwóch porodach przypomina kształtem hipopotamicę :-) Basen nowy, ale jeszcze nigdy tam nie byłam. Stresowałam się nieco, bo nie bardzo wiedziałam, jak się tam poruszać bez okularów na nosie. Na szczęście miła pani w kasie udzieliła mi stosownych wyjaśnień i zaraz poczułam się pewniej.

Gdy weszłam już w stroju na teren basenu i poczułam ciepło i swoisty zapach, wiedziałam, że tego mi trzeba było. Zanurzyłam się w basenie i .... błogo mi się zrobiło. Po tylu latach przerwy nie miałam pojęcia, czy jeszcze pamiętam, jak się pływa. Pokonywanie pierwszych długości basenu szło mi dość ciężko i z dużym wysiłkiem, ale potem było już znacznie lepiej. Potem chwilka na rekreację w małym basenie z biczami wodnymi ... Na jacuzzi nie starczyło czasu, ale kolejnym razem wybiorę się już na 2 h, by móc nie tylko popływać nieco, ale także wymoczyć się i zrelaksować. Ogromnie się cieszyłam z kroku, który poczyniłam. Niby niewiele, ale to milowy krok ... Kolejne zapewne nastąpią.

Basenowa euforia udzieliła się wszystkim domownikom. Musiałam dzieciom zaraz w internecie pokazać, jak ów basen wygląda, a kolejnego dnia - kiedy wreszcie przestał padać deszcz - wybraliśmy się na rodzinny spacer właśnie na basen. Weszliśmy na trybuny, skąd mogliśmy zobaczyć, co i gdzie na basenie się dzieje. Dzieci były zachwycone. Postanowiliśmy w najbliższym czasie wspólnie udać się tutaj, bo nasze pociechy nigdy na basenie wcześniej nie były. Trzeba kuć żelazo póki gorące! Wszyscy domownicy połknęli bakcyla, więc wspólne wyjście i taplanie w brodziku i w basenach jest tylko kwestią czasu. Póki co wczoraj zasiedliśmy w basenowej knajpce, gdzie zostałam zaproszona na pyszną kawę z lodami (pierwsza klasa!), a dzieci na owocowy kompot.


W drodze na basen i po powrocie korzystałam z chwil na fotografowanie. Najpierw przyglądaliśmy się kwitnącej jarzębinie, a potem - na naszej grobli - wsłuchiwałam się z R. w wieczorny śpiew ptaków. Nasz siedmiolatek zaś bacznie obserwował wypatrzonego w trawie ślimaka ... Oto kilka fotek z naszych niedzielnych obserwacji:

Taki sobie gołąb ... 
 I tak minął nam weekend.


Nie mogło zabraknąć czasu na zabawę urodzinowymi klockami. R. wymyślił własnego robotka-chrobotka, a Mała M. z pomocą taty zbudowała rakietę.



Wcześniej zaś zostałam przez moją trzylatkę poczęstowana oryginalnymi lodami.

To są dopiero LODY jakich świat nie widział!